Skończyłam właśnie "Lwicę". Intryga z podrzynającym gardła tatuśkiem i niby-szaloną matką była jak dla mnie mocno naciągana i absolutnie nie obchodziło mnie rozwiązanie tej zagadki, ale za to postać głównej bohaterki jest boska. Najbardziej podobała mi się scena podczas napadu na dom lorda Bakera, gdy Christina i Lyon stali na tarasie. Za każdym razem, gdy przypomnę sobie jak Christina, niezauważona przez nikogo, jednym celnym rzutem przebiła nożem dłoń jednego z napastników, a potem udawała, że nie ma pojęcia skąd się ten nóż wziął i kto nim rzucił, muszę się uśmiechnąć.
No i te jej teksty, po prostu cud, miód i orzeszki.
Co prawda w całej tej historii wiele rzeczy nie bardzo trzymało się kupy, ale para głównych bohaterów wszystkie te niedociągnięcia rekompensowała z nawiązką. A seks - namiętny, gorący i jak dla mnie mistrzowsko opisany.