Wszystko co dobre kiedyś się kończy. A im lepsze tym szybciej, niestety. Oszczędzałam Trylogię czasu bardzo, aby wydłużyć sobie czas spędzony z nią jak najmocniej. W przerwach między lekturą wracałam myślami do bohaterów, bo zżyłam się z nimi wyjątkowo.
Pokochałam Gwen i Gideona (w końcu!) który okazał się gościem z honorem i zasadami a nie durnym bezwolnym bucem jak myślałam przez dłuższy czas. Uwielbiam Xemeriusa, to chyba mój ulubiony książkowy paranormalny pomocnik. Mieć takiego gargulca to skarb. Pokochałam Lesile, wierną przyjaciółkę Gwen, bez której nasi dzielni podróżnicy zginęli by niechybnie. Mądra dziewczynka.
Pokochałam Lucy i Paula i bardzo im współczułam, bo życia lekkiego nie mieli.
Moja intuicja natomiast nie myliła się co do złola, i co do pana White'a
złola nie lubiłam od początku a doktorka jak najbardziej już tak
Nie wymieniam wszystkich bohaterów bo ta opinia składałaby się tylko z nich
a plejada postaci w książce jest imponująca. Bo teraźniejszość i przeszłość... Tak, już nie mogę się doczekać jak znów się z nimi wszystkimi spotkam. No jedynie za ciotką Glendą i Charlottą tęsknić nie mam zamiaru
Odpowiedzi na wszelkie pytania zostają udzielone, wątpliwości rozwiane, chociaż... W końcówce pada pewne zdanie i teraz będę się nad nim głowić
Poza nim wszystko wiem i jestem tak bardzo usatysfakcjonowana... I zarazem smutna, że to już.
Finał był emocjonujący do granic, czułam się jakbym z bohaterami walczyła o to co słuszne, razem z nimi cieszyłam się z pokonania zła.
Ach i te pioseneczki Xemeriusa...
To niby zwykła powieść dla nastolatków, paranormalna baja, a dostarczyła mi ogromu wrażeń i radości. Wzruszyła i rozbawiła, a teraz wcale nie chce wyjść z mojej głowy.
Z całego serca polecam Wam Trylogię Czasu. Dajcie się porwać przygodzie