Mogłabym napisać, że było przewidywalnie. Schematycznie. Słodko aż do bólu zębów.
Tylko po co? Po co skoro ta lektura to była sama przyjemność
Bajka o tym jak gdzieś nie tak dawno temu, w wielkiej podupadającej willi żył sobie Smok, którego uratowała mała Wiedźma, trafiła prosto do mojego serca.
Z pewnością w dużej mierze stało się tak za sprawą bohaterów. Groźnego, ale poranionego Smoka Graysona, w którym można się zakochać bez pamięci i przebiegłej ale słodkiej Wiedźmy Kiry. Która jest tak urocza, że nie da się nie darzyć jej ogromem sympatii.
Ale ci bohaterowie to nie są same zalety. Mają też wady, mają swoje problemy, które czynią je ludźmi a nie tylko postaciami z książki.
Czasem nie radzą sobie z problemami i upadają, ale mają cudownych przyjaciół i siebie nawzajem by się z tych kolan podnieść i iść dalej. Przyjaciół, których też nie sposób nie lubić od pierwszego spotkania.
Są też postacie negatywne i jak to u Sheridan – jak ma być zły to jest po całości. Normalnie by mi przeszkadzało, ta czarnobiałość bohaterów, ale tu kupuję wszystko.
Zdecydowanie zauroczył mnie też sposób w jaki bohaterowie zaczęli swoją relację i jak darli koty niemal do ostatniej chwili. Obawiałam się szczerze mówiąc tej książki, bo myślałam, że Kira przybędzie do miasta, gdzie będzie pariasem, a on będzie się nad nią znęcał. Nic bardziej mylnego, od pierwszego spojrzenia Kiry na Graya wiadomo, że będą dla siebie ratunkiem.
Początkowo miał być układ biznesowy, miało być prosto i łatwo, ale wiadomo jak kończą się takie założenia
Cieszę się, że droga do ich miłości była tak… Żywiołowa. Bo mimo dramatów jakie ich spotykały, mimo, że na książce się spłakałam to i się uśmiałam.
Bitwa na przejrzałe morele to jest coś czego się łatwo nie zapomina
Lubię takie książki, zwłaszcza, tak jak ta, obdarzone pięknym epilogiem, który zamyka całość i nie ma się nawet okruszka niedosytu.
Księżniczki i Królewicze, idźcie sobie do lamusa, teraz czas na bajkę o Smoku i Wiedźmie