LaVyrle Spencer "Pieśń o domu"Tom Gardner jest szanowanym dyrektorem liceum w małym miasteczku w Minnesocie. Wraz z żoną Claire wychowują dwójkę nastoletnich dzieci. Uporządkowane spokojne życie jego rodziny zmienia się w momencie gdy w szkole pojawia się nowy uczeń – Kent Arens i jego matka – Monika, w której Tom poznaje swoją dawną znajomą. Przed wieloma laty miał z nią jednonocną przygodę i teraz mężczyzna zastanawia się czy ma nieślubnego syna z prawie obcą mu kobietą.
Książkę tę przeczytałam lata temu i wtedy wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie ale minęło tak wiele lat, że zdążyłam zupełnie ją zapomnieć. Czytałam więc tak, jakby to było moje pierwsze podejście do tej lektury.
Jest to obyczajowa powieść jednej z moich ulubionych autorek. Wolę jej twórczość w wydaniu trochę bardziej romansowym ale Spencer potrafi pisać o emocjach i relacjach międzyludzkich tak dobrze, że warto sięgnąć nawet po te poza romansowe.
Głównym bohaterem jest dojrzały już mężczyzna, który z pozoru jest idealnym mężem i ojcem, szanowanym obywatelem miasta i lubianym dyrektorem szkoły. Skrywa on jednak sekret, który przewraca jego życie do góry nogami. Przez całą powieść nie mogłam się zdecydować czy go lubię, czy wręcz przeciwnie – budzi on we mnie niesmak i pogardę. Z jednej strony ta postać jest tak ludzka, że zdaje się być żywa. Na pewno to, co go spotkało mogłoby się wydarzyć naprawdę. Głęboko mnie jednak poruszył fakt, że bohater nie miał za wielu skrupułów i nawet za wielkich wyrzutów sumienia. Uważał, że zdrada jeszcze przed złożeniem ślubnej przysięgi się nie liczy, bo to było tylko narzeczeństwo. Zdradził swoją przyszłą żonę na tydzień przed ślubem, na dodatek ona była w ciąży z ich pierwszym dzieckiem. Dla mnie to wysoce niemoralne i niewybaczalne. Autorka przez większość książki próbowała ugładzić i usprawiedliwić ten niegodny czyn i ja tego zupełnie nie kupiłam. Oburzyło mnie też, że pod koniec powieści pada nawet wiele razy stwierdzenie, że za rozpad małżeństwa odpowiedzialna jest zdradzona żona, bo kazała się wyprowadzić zdrajcy i nie chciała mu wybaczyć. Szczerze mówiąc, sugerowanie, że osoba zdradzana jest winna, to już jest świństwo. Całkowicie rozumiem postępowanie Claire i jej emocje oraz wątpliwości, które nią targały, jak również fakt, że nie chciała mieć z niewiernym mężem nic wspólnego. A tłumaczenie, że zdrada się teraz nie liczy, bo miała miejsce dawno, to już trudno nawet skomentować. Prawdę mówiąc, na miejscu Claire raczej bym nie wybaczyła mężowi. Na szczęście nigdy nie byłam w takiej sytuacji i mam nadzieję, że nie będę zmuszona podejmować takich decyzji.
Mimo tej trudnej tematyki i wielu zawiłych relacji między postaciami, a może właśnie z tego powodu, książkę czyta się świetnie. Akcji za wiele w niej nie ma, bo główną rolę grają w tej powieści emocje i więzi międzyludzkie, a mimo to jest ciekawie. Postacie nie są na pewno papierowe. Wszystkie mają swój świat, motywację, przeżycia, cele i emocje. Żadna z nich nie została spłycona, czy niedopracowana. Podobał mi się ten emocjonalny kocioł i burzliwość. LaVyrle Spencer potrafi to opisać w taki sposób, że się jej całkowicie wierzy i dlatego jest jedną z moich ulubionych autorek. Jest w tym prawda i nawet jak się nie zgadzam z postępowaniem niektórych postaci, to nie można im odmówić wiarygodności.
Jest to dość spokojna opowieść o rodzinie i budowaniu relacji. Jest też wątek miłosny ale dotyczy małżeństwa z długim stażem więc nie wiem czy dla przeciętnej romansoholiczki będzie on atrakcyjny.
Warsztat autorki jest świetny więc książkę czyta się jednym tchem, mimo braku wielkich fajerwerków w fabule. Ta historia jest jednocześnie prosta i zawiła pod względem emocji. Nie wiem czy dla każdego ale na pewno według mnie to jedna z lepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku. Oczywiście, ma wady, o których pisałam wyżej, więc maksymalnej liczby punktów nie będzie ale myślę, że sprawiedliwą oceną jest 9/10.
W dziale recenzji:
viewtopic.php?p=1251549#p1251549