przez Lucy » 26 kwietnia 2017, o 23:32
Przemknął za plecami starszych pań i przycupnął na ławeczce, poruszając energicznie stopami, jakby w każdej chwili chciał się zerwać do biegu.
– Rozejdźcie się, dobrzy ludzie, bo nie wypada krzyczeć po nocy! – Ksiądz koił coraz spokojniejszy tłum, który przytakiwał coraz zgodniej i pomrukiwał niegroźnie. – Chodźcie ze mną, a…
Niespodziewanie zaszeleściły krzaki bzu niedaleko wierzby i wyłonił się z nich rozczochrany Stanisław z ogniem w oczach.
– Święta Donato! – wychrypiał. – Objawiłaś mi się!
W tłumie momentalnie zawrzało. Oburzony ksiądz szedł ku menelowi,który rozpoczął obłąkańczy pląs i umykał usiłującemu go złapać
duchownemu, za którym kroczyła gromada najwierniejszych spośród wiernych. Gniewnymi wrzaskami usiłowała przemówić szaleńcowi do
rozumu, a pozostali szumieli ze wzburzeniem – ktoś krzyczał, że już dawno miała rozpocząć się msza, ktoś inny głośno wyrzekał na porządki w mieście,jeszcze ktoś powrócił do przeklinania burmistrza. Przed Dyżurną parkowała wielka srebrna toyota. Diabeł piszczał, tupał i bił brawo.
– To twoja robota? – Łukasz przysiadł się do niego, nieco zdyszany. Jego wahanie znikło, zastąpione ożywieniem.
– Od początku do końca! – odparł rozpromieniony diabeł.Znów rozległy się wrzaski, tym razem z przeciwległej strony rynku.
Chłopak w dresie śmigał chodnikiem w takim tempie, że pęd zerwał mu czapkę z głowy. Ta potoczyła się po ziemi, rozdeptana przez ścigającą go panią Grażynkę, która przeistoczyła się w rozpędzony tajfun.
– Ja ci, k****, dam! – charczała. – Ja ci dam, ty siurku jeden niedomyty!Chłopak odwrócił się za siebie i przyspieszył jeszcze bardziej, przerażony tym, co ujrzał.
– Oto Beton! – Diabeł wskazał uciekiniera obiema dłońmi. – Ksywa sugeruje raczej deficyt intelektualny, a tymczasem jako jedyny pomyślał o przyszłości i zażyczył sobie klucza na zaplecze Oazy, gdzie trzymana jest kasetka z forsą i co lepsze trunki. Seba dla przykładu poprosił o jakąś grę,a Mati o dmuchaną lalę…
– Zażyczył sobie? Poprosił? – pytał zdziwiony Łukasz.
– Rozdałem tym przemiłym chłopcom prezenty z mojej teczuszki w zamian za pewną przysługę. A nawiasem mówiąc – diabeł spojrzał na nauczyciela i zmrużył oczy – gdzie są moje rzeczy?
– Tu! – warknął Łukasz i pokazał walizkę oraz laptopa, stojące między jego nogami. – Ciężkie jak cholera! Co ty sobie myślisz? Że będę twoim bagażowym?
– A zagadasz do Krzyżaniak? – podekscytowany diabeł wskazał katechetkę,która śledziła wzrokiem ucieczkę Betona i mamrotała jakąś modlitwę,powtarzaną przez grupę czujnych gimnazjalistek. Towarzyszący im Uszol, uzbrojony w rurkę od namiotu i krucyfiks, huknął radośnie, widząc ucieczkę kompana, ale zreflektował się i pokornie dołączył do mamrotania psalmu.
– Nie – zadecydował Łukasz po chwili namysłu.
– To pilnuj bambetli – rzucił diabeł.W kilku susach wpadł w krucjatową gromadkę, roztrącił oszołomione dziewczęta i pochylił się nad ramieniem katechetki:
– Bądź czujna, obrończyni prawości! – szepnął jej do ucha. – Kilka chwil temu widziałem niejakiego Mateusza Baraniaka, który wchodził do bramy obok fryzjera z dmuchaną lalą, ewidentnie celem popełnienia grzechu nierządu! Katechetka gwałtownie odwróciła ku niemu głowę. W jej oczach błyszczał szał bojowy, usta wykrzywił nienawistny grymas, na policzkach zapałały krwiste rumieńce.
– Diabeł! – szepnęła. – Diabeł! – powtórzyła głośniej.
– Diabeł! – huknęła jej świta.
– Diabeł! – Zygmunt klasnął w dłonie z zachwytem. Rozejrzał się dookoła. Ksiądz zdołał już obezwładnić obłąkanego czciciela świętej Donaty dzięki wydatnej pomocy Siwego, który złapał Stanisława za rękę, unieruchomił ją i szeptał mu coś do ucha. Wierni kibicowali
proboszczowi, inni nie przestawali krzyczeć. Gdzieś zapłonął drugi kosz na śmieci, zalewając rynek migotliwym, niemalże piekielnym blaskiem. Ulicą przemknął policyjny polonez na sygnale i skręcił w uliczkę, w której przed momentem znikli Beton i ścigająca go Grażyna. Trzy sekundy później rozległ się głuchy trzask i brzęk tłuczonej szyby.
– Super! – stęknął diabeł i złapał kawał bruku.Cisnął go w najbliższą szybę, znów skoczył w tłum i skrył się za plecami dwóch rosłych, woniejących wódką budowlańców, którzy powiększali zamieszanie, rycząc pieśń o sokołach. Jego wprawne oko zarejestrowało
zatrzaskiwane drzwi srebrnej toyoty i gigantyczne brzuszysko Przemysława Kacprzaka, który brnął przez tłum niczym lodołamacz. Po drugiej stronie rynku zaparkowało z piskiem opon długie, smukłe BMW, wzbudzając chrapliwe przekleństwa grupki pijaków, którzy zerwali się jak cietrzewie spłoszone blaskiem reflektorów.
– Hola, co tu się dzieje? – huczał Kacprzak i rozgarniał ludzi potężnymi łapskami. Połyskiwała złota bransoleta, łopotały poły drogiej marynarki. – Co tu się dzieje? Księże proboszczu, co tu się stało?
– Nic takiego, Przemysławie drogi, nic takiego! – Proboszcz ocierał pot czoła i drżącą ręką wykonywał znak krzyża, ale w jego głosie już
zadźwięczała stal. – Pobłądził nieborak, zgrzeszył. Bądźże taki dobry i zadzwoń po komisarza, tego… no, Waldemara! Niechże aresztuje tego tu człowieka! Skinął z pogardą na Stanisława, którego Siwy przygniótł do ziemi.
– Niech się wujek ogarnie! – szeptał Siwy do ucha półprzytomnemu
menelowi. – O zawiasach wujek zapomniał? Co ja ciotce, k****, powiem?
– Święta Donato, dopomóż… – bełkotał Stanisław i toczył pianę z ust.
– Już dzwonię! – Wstrząśnięty Kacprzak wyciągnął telefon z kieszeni i walił grubymi paluchami w ekran dotykowy. – Jak Boga kocham, co za rozwałka. Nic się księdzu nie stało?
– Przemek! – Wrzawę przeciął przeraźliwy kobiecy głos.Wielu zebranych, w tym i Zygmunt, spojrzało w tamtą stronę. Gizela Kacprzak, w migotliwych butach na akrobatycznie wysokich obcasach i kusej sukience z cętkami lamparta, stała na schodach prowadzących do Dyżurnej.
– Przemek, tu śmierdzi! Ładne mi, k****, urodziny!
– Już! Już! – Kacprzak przycisnął telefon do ogromnego ucha. – Już idę!Ksiądz wybaczy mojej żonce! Jak zobaczy prezent, to jej minie, na pewno!
Niech ksiądz drogi pamięta, że jest zaproszony po mszy…
– Ja pamiętam, ale…
– Kacprzak! – W powietrzu zawibrował wrzask równie przeszywający jak krzyk Gizeli. – Ty chuju!
Bestia zamierzył się dłonią zakutą w kastet i zmiażdżył telefon przyciśnięty do policzka biznesmena. Z drugiej strony wypadł Miras, który wbił mu pięść w brzuch. Kacprzak zaryczał jak raniony żubr, potężnym ciosem posłał Mirasa w tłum działkowców, drugim,przeznaczonym dla Bestii, przypadkiem zgarnął Siwego, a ten, mocno oszołomiony, grzmotnął w gębę najbliższego człowieka, którym okazał się mąż pani Mariolki z ROD-u „Błogość”.
– Przemek! – darła się Gizela.
– Ratujcie księdza!
Jak spod ziemi wyrósł Romek, który z rozmachem wymierzył Kacprzakowi kopa, mrucząc z zawiścią coś o dwóch dychach. Po nim próbę podjął Albercik, ale chybił. Na Bestię wpadło dwóch ponurych działkowców, a Miras oberwał torebką starszej pani, której beret zjechał aż na wyrysowane pisakiem brwi. Gdzieś w tłumie mignął Rychu. Reszty Zygmunt już nie widział, bo padł na kolana i czołgał się między nogami ludzi, waląc pięścią w genitalia. Kilka sekund później wyrósł przy Mariolce i Halinie, obu rozochoconych, dopingujących uczestników starcia, i wskazał im drzwi restauracji.
– Tam siedzi! – syknął. – Tam siedzi burmistrz, gnida jedna! Wpieprza garmażerkę, podczas gdy my musimy walczyć o byt!
– Tam jest! – wrzasnęła Mariolka. – Za mną ...
''Projekt Mefisto''-Marcin Mortka
Każdy powód jest dobry, żeby zjeść pączka. Poza tym pączek nie idzie w tyłek, tylko od razu do serduszka i otula je warstwą ochronną.