Przede wszystkim
Moje szczęśliwe małżeństwo autorstwa Akumi Agitogi. Być może nawet któraś z was pamięta, jak chwaliłam się tutaj swego czasu, że oglądam anime na podstawie tej właśnie mangi (jest dostępne na Netflixie, gdyby któraś z was chciała rzucić okiem). Niestety od anime w końcu odpadłam. Znacie moją trudną i skomplikowaną relację z serialami. Ale...pierwszy tom mangi wszedł jak złoto. Przysięgam wam, że przeczytałam go od deski do deski w przeciągu doby. Aż mi było przykro, że ta przygoda tak prędko się skończyła i obiecałam sobie, że drugi tom będę sobie dawkować znacznie rozsądniej. Mam wrażenie, że manga o wiele większy nacisk kładzie właśnie na wątek obyczajowy i na powolutku rozwijającą się relację Miyo i Kiyoki. Oczywiście wiem, że z czasem na scenę wkroczą też kwestie związane z rodziną głównej bohaterki ze strony matki oraz z odkrywaniem przez nią swoich nadnaturalnych zdolności, czyli właśnie te aspekty, które sprawiły, że ostatecznie porzuciłam anime, ale wierzę, że papier będzie w stanie sprzedać mi to na tyle, że nie będę już zgrzytać zębami, gdy główni bohaterowie będą się chociaż na chwilę rozdzielać
.
Drugą serią, o której koniecznie muszę wam wspomnieć są
Zapiski zielarki autorstwa Hyuuga Natsu, czyli moja pierwsza manga w życiu. Ale za to jaki to był debiut. Od samego początku wiedziałam, że w tym przypadku na jednym tomie się nie skończy. Ta historia jest tak słodka, urocza i kochana, że już serio bardziej się nie da. Choć trzeba przyznać, że sam jej początek jest dosyć dramatyczny
.