Francis Roding "Człowiek skamieniały"
Sara Rodney znalazła się w niewesołej sytuacji. Gdy ojciec i macocha zginęli w tragicznym wypadku, okazało się, że dziewczyna i jej młodsze rodzeństwo pozostali bez środków do życia. Młodsza siostra Sary, przebojowa Cressida, podsuwa jej rozwiązanie – ma nim być poproszenie o pomoc babki od strony mamy, której Sara nigdy wcześniej nie widziała na oczy ale która ma podobno spory majątek. Nie mając wyboru Sara godzi się na to. Na miejscu okazuje się, że przyjaciel rodziny, nieustępliwy i twardy Luke Gallagher, za sprawą kilku rzuconych przez Cressidę fałszywych oskarżeń, od razu nie znosi Sary i ma ją za wyrachowaną oportunistkę, chcącą wykorzystać naiwność staruszki.
Jest to jeden z tych starych hq, w których dominuje wątek od nienawiści do miłości, za którym zazwyczaj nie przepadam. Nie inaczej jest tym razem. Sara to dziewczyna bez charakteru, sierotka życiowa i istne cielę z zadatkiem na cierpiętnicę. Nie dość, że piekielna siostra wykorzystuje ją ile wlezie, to jeszcze tytułowy skamieniały człowiek, czyli Luke, obraża ją, a ta idiotka zamiast mu się odgryźć i nagadać, to pokornie wszystko znosi. Siostra intrygantka zasługiwała jedynie na solidnego plaskacza, a następnie wywalenie na zbity pysk, bo panoszyła się po cudzym domu niczym hrabianka i zerwanie kontaktu ale oczywiście bohaterka, jak to rasowy mop, woli w imię siostrzanej, toksycznej miłości dawać sobą pomiatać siostrze i przy okazji otoczeniu. Wychodziła z założenia, że skoro ona sama zna prawdę, to nie ma sensu się nikomu tłumaczyć i nie dementowała absurdalnych plotek na swój temat.
Na osobną kategorię: "debila roku" zasługuje skamieniały Luke. Nie wiem jakim cudem on był w stanie prowadzić jakikolwiek biznes, skoro myślenie miał na poziomie średnio ogarniętej ameby. Wierzył na słowo w każdą bzdurę, bo skoro jedna kobieta go kiedyś skrzywdziła, to na pewno każda inna jest taka sama. Logiczne, prawda? Dawał sobą manipulować rozwydrzonej smarkuli niczym przedszkolak. Te intrygi toksycznej siostry były tak kretyńskie, że naprawdę zastanawiam się jak Luke był w stanie sprostać zadaniu oddychania, skoro go przerastało łączenie najprostszych faktów. Poza tym wymyślił sobie ślub z kobietą, której rzekomo nienawidził, żeby nie denerwować staruszki z chorym sercem. A obrazu tego dramatu dopełnia Sara, która nagle odkrywa, że kocha swojego ciemiężyciela.
Dopiero pod koniec autorka zdecydowała się nieco ucywilizować skamielinę i nadać mu pozoru człowieczeństwa. Coś w jego zardzewiałym mózgu zaczęło zgrzytać, że może jednak nie do końca jest tak, jak mu się wydawało ale nawet te późniejsze próby wybielenia go, podejmowane przez autorkę, nie zmazały niesmaku, jaki we mnie pozostawiła ta postać.
Ileż tam dramatów, nieuzasadnionego cierpienia bohaterki, rozterek i traumy bohatera sprowadzającej się do krótkiego stwierdzenia: "bo to zła kobieta była". Fabuła jakoś się klei mimo to i nawet jest ciekawie w chwilach, gdy nie przewraca się oczami na głupotę obojga, fabuły i w ogóle tego konceptu.
Mimo tego wszystkiego, aż dziw, że czytało się to bardzo szybko i sprawnie, choć przyznaję, że musiałam się w pewnych momentach posiłkować napojami zawierającymi alkohol. Czytanie tego było masochistycznym doznaniem. Jak ktoś lubi bohaterki bez krzty poczucia własnej godności i bucowatych tępych drani, to jest to idealna propozycja na jedno popołudnie. Według mnie, mimo tych wszystkich wad, oceną sprawiedliwą jest: 7/10, bo ta książka dostarczyła mi wielu niezapomnianych wrażeń.