Judith McNaught "Whitney, moja miłość"
Niepokorna i uparta Whitney jest problemem dla ojca. Młodziutka dziewczyna wciąż pakuje się w kłopoty i przynosi wstyd rodzicowi, narzucając się Paulowi – mężczyźnie, w którym kocha się od dziecka. Po kolejnym wybryku, ojciec wysyła nastolatkę do wujostwa we Francji, aby nabrała trochę ogłady. Mijają lata, a Whitney wyrasta na piękną i mądrą kobietę. Ułożyła już sobie życie w Paryżu, jednak ojciec przypomina sobie o jej istnieniu i nakazuje wrócić do domu. Dziewczyna wciąż pełna nadziei na odnowienie znajomości ze swoją dziecięcą miłością, marzy o ślubie z Paulem. Nie wie, że ojciec już obiecał jej rękę księciu Claymore – Claytonowi Westmorelandowi i nie może się wycofać z tego kontaktu.
Z miejsca polubiłam zadziorną i przebojową Whitney. To dziewczyna z ikrą, pełna życia, wrażliwa i inteligentna. Dobrze wie, czego chce od życia i stara się to realizować, mimo przeciwności losu. A spotykają ją srogie ciosy. Najpierw zdradza ją ojciec, obiecując jej rękę obcemu człowiekowi, potem ukochany ale nie chcę za dużo zdradzać... Jedyne co mnie w niej raziło to narzucanie się Paulowi, który ewidentnie traktował ją jak wyłącznie koleżankę. Miłość bywa ślepa. Kolejnym widocznym minusem był fakt, że bardzo szybko zmieniła obiekt uczuć, kiedy okazało się, że Paul jest dupkiem, nagle stwierdziła, że jednak kocha Claytona.
Paul mnie wkurzał. Taki goguś bez kręgosłupa moralnego, mydłek i niezbyt sympatyczny typ. Z drugiej strony Clayton chwilami przebijał głupoty Paula i robił jeszcze gorsze rzeczy. Przede wszystkim traktował Whitney jak swoją własność i był okropnie zadufany w sobie, przekonany o swojej nieomylności i mądrości. Nie znoszę tego typu bohaterów, dlatego długo nie lubiłam Claytona. Jego bucowatość czasem wybijała poza skalę. Zrehabilitował się dopiero w drugiej połowie książki, choć nadal trudno mi uwierzyć w jego miłość do Whitney. To bardziej była chęć posiadania. Wzięłam jednak poprawkę na to, że ta książka ma już kilka dekad i autorki wtedy nieco inaczej opisywały protagonistów. Z bohaterów pobocznych polubiłam ciotkę Ann i przyjaciółki Whitney.
Podobało mi się, paradoksalnie, to emocjonalne rozhuśtanie. Z nieba do piekła i z powrotem, ciągle coś się działo, było dramatycznie i emocjonująco, wzruszająco i paskudnie. Parę razy się poirytowałam podczas czytania na bohaterów. Na pewno nie było nudno.
Pod względem konstrukcji fabuły wszystko zagrało. Klasyczny konflikt i trójkąt miłosny. Bardzo przejrzysta budowa fabuły, fajny, lekki styl, dobrze wymieszany dramatyzm z humorem, tempo akcji też odpowiednie. Nie było żadnych momentów, żeby książka mnie znużyła, mimo że to dość obszerna powieść. Ogółem, jeśli chodzi o warsztat – było naprawdę dobrze.
Podsumowując – to dobry romans historyczny, z odpowiednią dawką emocji, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Miłość bohaterów rodzi się w bólach i nie jest cukierkowa, a jednocześnie czuć ducha dawnego romansu. Nie jest to książka pozbawiona wad, bo chwilami przewracałam oczami na głupie zachowanie bohaterów ale ta historia porywa i trudno się od niej oderwać. Za całokształt daję 8/10.