Zakończyłam wczoraj czytanie.
Ta książka to było dla mnie wielkie rozczarowanie.
Niby motywy, które już nie raz się sprawdziły i podobały mi się, ale wszystko rzucone do worka bez jakiegoś ładu i składu. Do tego sknocone na całej linii.
1. Bad boy - tatuażysta, który zalicza panienki do czasu, aż spotka swoją ukochaną. Tren przedstawiony został niby jako opiekuńczy słodziak, który lubi dzieci i zawsze troszczy się o swoją kobietę, ale ja mu nie uwierzyłam. Nie chciałabym go za swojego chłopaka - za nic!
2. Dziewczyna - niezależna barmanka, która sama się utrzymuje pracując na dwóch etatach i studiując. W trakcie przebiegu tej historii odcina się od swojej toksycznej rodziny - agresywnego ojca i niedorobionych braci. To właśnie jej relacje z rodziną najbardziej mnie denerwowały. Z jednej strony poświęca się, żeby pomóc bratu, a z drugiej boi się że ten sam brat agresywnie zareaguje względem jej chłopaka, który bronił ją przed napaścią ze strony ojca.
3. Studenckie życie - takie trochę na drugim planie, ale jest. Trochę nietypowe, gdyż studenci to zadufane bufony, którzy przychodzą do baru, lub na nielegalne walki. Wszyscy się znają, ale autorka czasem zapomina, że nie wprowadziła czytelnika w świat przedstawiony na tyle głęboko, żeby wszystkich rozpoznawać po imieniu.
4. Trójkąt emocjonalny - może nie mój ulubiony motyw, ale często się sprawdza w powieściach. W tym przypadku to była tak dziwaczna konstrukcja, że przez chwilę wydawało mi się, że TJ jest jakimś tajnym agentem, a ujawnienie jego tajemnic grozi katastrową nuklearną. Gdy w końcowej scenie wreszcie wszystko wyszło na jaw, doszłam do wniosku że te tajemnice były tak durne, że aż godne politowania.
5. Związki drugoplanowe. Były tu dwa. Jeden toksyczny, drugi tragiczny(też trójkątny). Ten drugi tylko jako, tako wychodzi obronną ręką z całej tej historii. Kody to zdecydowanie mój ulubiony bohater tej historii.
Co jeszcze mnie denerwowało?
To że każde rodzeństwo miało nadane imiona na tą sama literę. Czasem nie można się było połapać o kim mowa.
Styl pisania autorki. Był on tak toporny. Używała w kółko tych samych zwrotów i określeń np. "Marty, mój stały klient". Po trzecim razie już wiedziałam kim jest Marty!!!!!
Co do rasizmu autorki. To szczerze mówiąc nie zauważyłam. Wśród bohaterów znalazła się jedna osoba reprezentująca mniejszość narodową - Hazel była chyba Filipinką- bardzo pozytywna postać.
Osobiście uważam, że całe środowisko przedstawione w książce zostało tak niepochlebnie opisane, że gdyby bohaterami byli przedstawiciele mniejszości, mogliby poczuć się urażeni. Patologiczne rodziny, toksyczne związki, nielegalne walki, uzależnienia - to tak w skrócie.
Raczej nie będę więcej sięgać po książki tej Pani. Szkoda czasu.