Po długiej przerwie powróciłam do autorki, którą zapamiętałam jako interesującą. Był więc to powrót ze wskazaniem na plus. Zasiadałam do książki pełna dobrych oczekiwań i właściwie pewna, że się nie rozczaruję. A co dostałam? I co najważniejsze jaki był mój odbiór?
Może po kolei.
Sama fabuła okazała się być bardzo ciekawa.
Na samym początku poznajemy Madeline Monarch i jej malutką, dopiero co narodzoną córeczkę, Grace. Madeline obawia się o małą, gdyż za sprawą specyficznego daru, który posiada, widzi/przeczuwa grożące jej niebezpieczeństwo. Z czasem dostrzega, że jego źródłem jest brat przyrodni Grace, Griffen. Niestety, nikt nie wierzy w teorie Madeline, ani mąż Pierce, ani teść Adam, ani Dorothy jego siostra. Rodzina Monarch to potęga w dziedzinie jubilerstwa, a swą renomę zawdzięczają niezwykłym projektom, które zawsze są dziełem kobiet z rodu, obdarzonych niezwykłym talentem w tej dziedzinie. Talentu owego nigdy nie dziedziczą chłopcy, tak więc Grace, która jest pierwszym od czasów Dorothy żeńskim potomkiem, jest dla rodziny niezwykle cennym darem. Nic więc dziwnego, że nikt nie chce wierzyć w teorie Madeline, a ona sama zostaje uznana niemalże za wariatkę. Mija kilka koszmarnych lat. Dochodzi wtedy do drastycznego zajścia z udziałem Griffena, a Madeline uświadamia sobie, że jedynym ratunkiem dla Grace jest ucieczka.
Autorka przenosi nas w czasie o kilka lat i mamy okazję poznać dwunastoletnią Skye i jej mamę Claire, w których to od razu rozpoznajemy Grace i Madeline. Claire jest wróżbitką w lunaparku Marvela, który podróżuje po całym kraju, a Skye jak się okazuje nie pamięta innego życia, niż to które jest teraz ich udziałem. Zastanawia się dlaczego żyją tak, a nie inaczej, dopytuje o ojca, ale Claire nie może i nie chce udzielić jej prawdziwych odpowiedzi.
W lunaparku Skye i Claire poznają Chance'a, siedemnastolatka, który stanie się dla nich podporą, a w pewnym momencie niezbędną pomocą. W wyniku dramatycznych okoliczności Claire jest zmuszona powierzyć mu Skye, jako jedynej zaufanej osobie. Muszą się rozdzielić, ale nawet Claire nie jest w stanie przewidzieć na jak długo.
Kolejny skok czasowy, jaki funduje nam pani Spindler, to dorosłość Skye i Chance'a. To finał tej historii. I miejsce na wszystkie rozstrzygnięcia. Nie będę więc pisała o tej części zbyt wiele.
Przeszłość oczywiście powróci. Rodzina Monarch znów wkroczy w życie Skye. A Griffen okaże się być dokładnie takim, jakim widziała go Claire.
Tyle o fabule. A jak moje wrażenia?
Czy początkowy kredyt zaufania ze wskazaniem na plus okazał się znaleźć uzasadnienie. Czy raczej było rozczarowująco?
W zasadzie ani tak, ani tak
Ogólne czytało się nadzwyczaj lekko. Narracja płynna, żadnych rzucających się w oczy niedorzeczności. Jedyne czego mi, niestety zabrakło, to emocje. W historii tak momentami dramatycznej, nie dało się tego dramatyzmu poczuć. Brakło mi większego skupienia się na postaciach. Miałam wrażenie, że są przedstawieni dość pobieżnie, tak jakby to nie był ich pełny obraz, a zaledwie zarys. A to wielka szkoda, bo potencjał był duży. Nawet Griffen, postać z gruntu zła, nie wywarł na mnie odpowiedniego wrażenia, chociaż momentami miałam odczucie, że to on jest centrum tej historii i to jemu autorka poświęciła najwięcej czasu. W relacji Skye i Chance, mam największy niedosyt. Tam powinno być gęsto od emocji, powinno iskrzyć i wrzeć. Niestety... Na tym polu klapa... I jeszcze przy dwunastoletniej Skye dało się odczuć wyraźnie, że jest małym zadziorem z charakterkiem, ale niestety po wkroczeniu w dorosłość Skye 'zbladła' i zrobiła się nieco nijaka. Najlepiej odebrałam część 'lunaparkową', jako najbardziej dopracowaną, przynajmniej w budowie postaci.
Jednak, podkreślam to wyraźnie, nie było źle. Przyjemna lektura na lato, albo zimowy wieczór przy kominku. Fabularnie dużo się dzieje, co przesłania wymienione wyżej braki. Gdyby autorka mocniej dopracowała postaci, myślę, że mogłoby wyjść z tej historii naprawdę coś bardzo dobrego, a tak jest jedynie przyzwoicie.