Nieprawdopodobnie zabawny i seksowny romans biurowy, który opowiada o TEJ cienkiej, subtelnej linii, która dzieli nienawiść od miłości. Lucy Hutton i Joshua Templeman nienawidzą się wzajem. Nie to, że się nie lubią. Nie, że się niechętnie tolerują. Oni się naprawdę nienawidzą. I nie mają żadnych oporów z okazywaniem swoich uczuć w ramach nawet najprostszych czynności, kiedy tak siedzą naprzeciwko siebie, każde przy swoim biurku w siedzibie wydawnictwa, w którym każde z nich jest asystentem swojego prezesa. Lucy nie potrafi zrozumieć ponurego, sztywnego, pedantycznego podejścia, z jakim Josh traktuje swoją pracę. Z kolei Josh jest wiecznie skonsternowany zbyt kolorowymi strojami Lucy, jej bałaganiarstwem i dziwacznymi przyzwyczajeniami. Otwiera się nowe stanowisko, ale zdobyć je może tylko jedno z nich i tym razem oboje wytaczają przeciwko sobie najcięższe działa, bo żadne z nich nie ma ochoty ustąpić: zdobycie nowej posady to nie tylko awans, ale także okazja do upokorzenia rywala. Napięcie osiąga punkt wrzenia i Lucy znienacka odkrywa, że być może wcale nie nienawidzi Josha. I on też nie jest wcale taki pewien swoich uczuć. A może to jest tylko kolejna gierka…
*** Gdybym miała określić tę książkę jakimiś krótkim zdaniem to napisałabym: to była urocza, romantyczna i erotyczna historia. Dokładnie w takiej kolejności. Naprawdę, bardzo, ale to bardzo mi się ta książka podobała. Przede wszystkim bohaterowie, którzy różnili się od siebie jak dzień od nocy i oczywiście przez to właśnie doskonale do siebie pasowali. Plus klimacik typu “kocham cię i nienawidzę”, czyli to co uwielbiam w książkach. To jest przykład opowieści, która broni się sama, bo tutaj nie ma jakichś wielkich traum, nikt nie umiera, obyło się również bez zbędnych dramatów, seksów co pięć stron, po prostu jest rozwijające się uczucie. Tylko tyle i aż tyle.
Lucy pracuje w wydawnictwie. Jest asystentką jednej z szefowej tego ustrojstwa, a naprzeciw jej biurka codziennie siedzi jej największy wróg, czyli asystent drugiego szefa. Oczywiście ta nienawiść między nimi jest tylko pozorna i podszyta duuuuużą chemią i uczuciem. Lucy jest cudna, pokochałam ją od razu. Metr pięćdziesiąt pozytywnego zakręcenia i czystej energii. Uwielbia szminkę o nazwie “Miotacz ognia”, ciuchy w stylu retro i kolekcjonuje figurki smerfów. Jej mieszkanie jest małym “chlewikiem”, a jej charakter daleki jest od asertywności. Bohaterka jest głównym i jedynym narratorem w książce, ale o dziwo nie przeszkadzało mi to, że nie jestem w stanie poznać myśli bohatera. Lucy, wychowana przez kochających rodziców na farmie truskawkowej ma serce na dłoni. W głębi duszy czuje się jednak paskudnie samotna i nieszczęśliwa. Główną przyczyną tego nieszczęścia jest Josh, czyli bohater. Kłócą się, spierają, szpiegują (chociaż bardziej robi to Lucy ), a kiedy dochodzi do rywalizacji o nowe stanowisko ich relacje coraz bardziej się komplikują. Oczywiście zamieszanie robi też coś, co robi Josh, a co zmienia ich stosunki o sto osiemdziesiąt stopni i fakt, że Lucy uświadamia sobie, że to co ich łączy, to chyba nie jest do końca nienawiść i chyba tak naprawdę nigdy nią nie była.
Josh..oj zacny facet, zacny. Totalne przeciwieństwo Lucy. Uporządkowany, bardzo wysoki, zdystansowany (na pozór), rzadko się uśmiecha a w firmie wszyscy się go boją. Groźny, ponury i poważny, w przeciwieństwie do Lucy nie daje sobie wejść na głowę - delikatnie mówiąc. Uwielbia słowne potyczki z bohaterką (oraz donoszenie na siebie nawzajem do działu HR ), a w głębi duszy skrywa tajemnicę. Bo tak naprawdę Josh nie jest typem pewnego siebie macho, o nie. Jeszcze dochodzi do tego koszmarna rodzina, a właściwie ojciec. Josh ma tak naprawdę romantyczną duszę, jest miły i opiekuńczy. Chociaż z początku kompletnie tego po sobie nie pokazuje Jednak dochodzi do momentu, w którym wychodzi na światło dzienne ta jaśniejsza i miększa strona jego charakteru i fakt ten sprawia, że Lucy zaczyna patrzeć na niego zupełnie inaczej, a właściwie coś sobie uświadomia.
Bardzo podobał mi się humor zawarty w książce. Te rozważania Lucy, bardzo dokładne, lekko naiwne, romantyczne, ironiczne, a przy tym totalnie urocze w pełni do mnie przemawiały. Podobał mi się również erotyczny klimat i niesamowita chemia między Lucy i Joshem. Ja nie mówię, że to pewniak totalny i wszystkim przypadnie do gustu, ale myślę, że bardzo wielu czytelników będzie bardzo, bardzo zadowolonych po lekturze tej książki. Jedyna rzecz, której się czepnę to fakt, że zbyt szybko na mój gust bohaterowie zmienili front i zauważyli napięcie między sobą, a chętnie bym więcej ich kłótni i sporów “przeczytała” Ale mimo tego, ta ich relacja cały czas była fajnie przedstawiona, w typie przekomarzania się, więc nie będę aż taka wybredna.
Jeszcze co do sposobu narracji, to trzeba się nastawić, że Lucy to naprawdę romantyczna i zakręcona dusza. Może dla niektórych będzie to za bardzo w typie “smęty”, ale nie wyobrażam sobie, by to mogło aż tak przeszkadzać, bo bohaterka nie jest typem "meczydupy", a przede wszystkim jest po prostu rozwalająco zabawna. Dla mnie akurat to wszystko było na plus. Zwykły i przez to niezwykły romans, ciekawi bohaterowie. Jestem na tak i to bardzo, bardzo na tak i myślę, że niejedna z Was również będzie.
Wahałam się, ale myślę, że 9/10 zasłużone.
PS: nie ma epilogu, ale to już jest moje osobiste zboczenie, więc zamykam się już i nic więcej nie napiszę
Ostatnio edytowano 8 czerwca 2018, o 18:40 przez Ancymonek, łącznie edytowano 1 raz
"(...)Jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci(...)"
o jejku jak dużo pokrywa się twoich wrażeń z moimi teraz chyba nikt nie powinien dziwić się dlaczego zależało mi żeby w końcu ją przetłumaczyli i więcej z was mogło ja przeczytać gdzieś tam pałęta się moja recenzja i wrażenia dziewczyn, które już czytały
“I always knew I would fall in love with you, but you were never supposed to love me back"
Alias, widziałam właśnie i nawet myślałam, żeby się do Was z tą moją recenzją nie doczepić w sumie
Jeszcze to o czym pisałyście - mnie osobiście całkowicie zawojowała różnica wzrostu między bohaterami. Mam słabość do takich różnic w książkach i w życiu (taka sama mniej więcej "odległość" dzieli mnie i mojego męża). Zawsze to lubiłam
I jeszcze to co Janka pisała, czyli skrupulatne opisywanie przez Lucy krok po kroku wszystkiego co się dzieje niemalże. To jest to właśnie specyficzne prowadzenie narracji i wiem, że może to drażnić, ale dla mnie opisy tych wszystkich ich gestów, dotyku, spojrzeń (oj te spojrzenia!!! ), ja absolutnie jestem tym wszystkim kupiona.
Cieszę się, że to wydali i cieszę się bardzo, że to przeczytałam. Takie niby nic, niby wszystko było, ale ta historia jest naprawdę inna niż przeciętny romans.
Karina32 napisał(a):Czuję się jeszcze bardziej zachęcona i już nie mogę się doczekać jak będę mogła przeczytać
Karina trzymam kciuki, żeby szybko Ci zleciało i żebyś dostała w łapki tę książkę, bo myślę, że Ci się spodoba jak najbardziej
"(...)Jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci(...)"
Ancymonku, ta książka ma właśnie masę takich drobnych elementów, które wyróżniają ja na tle innych, podobnych. Jest lekko i zabawnie, ale jednocześnie jest to niesamowite napięcie między bohaterami, które dodaje ognia tej historii. Ja podobnie jak ty, też chciałam żeby dłużej się docierali w tych złośliwościach, ale potem jak się dotarli, też było fajnie. Po prostu czytało się dobrze od początku do końca... a po zakończeniu chciałoby się jeszcze.
“I always knew I would fall in love with you, but you were never supposed to love me back"
aleqsia napisał(a):Na zakup muszę jeszcze trochę poczekać, dlatego nie powinnam była Twoich wrażeń czytać
Przepraszam nooo
Alias też trochę żałowałam, że dłużej nie byli w "konflikcie", ale ta ich relacja była tak fajna, że mimo tego czytałam dalej z przyjemnością wielką. Jedyne co, to brakowało mi jakieś jednego, małego rozdzialiku typu: parę dni/tygodni później chętnie bym ich widziała na farmie truskawkowej i chętnie bym się dowiedziała,
Spoiler:
kto dostał to stanowisko
"(...)Jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci(...)"
No ba, pewnie ze nie będę byłam napalona juz jak Dziewczyny po angielsku czytamy a potem jeszcze Ty mówisz ze dobra. A na Twojej opinii nigdy się nie przejechałam
'Never flinch. Never fear. And never, ever forget'.
Kupiłam już książkę po polsku i mam ją w swojej kolekcji. Miałam nadzieję, że będę choć raz pierwsza na forum z własnym egzemplarzem, ale znowu nic z tego.
Alias napisał(a):o jejku jak dużo pokrywa się twoich wrażeń z moimi
I z moimi.
Lucy napisał(a):Lubię takie biurowe historyjki chyba książka dla mnie.
Mogę się założyć o bardzo dużo (postawię nawet dwadzieścia pięć groszy), że będziesz zadowolona.
Ancymonek napisał(a):Ja nie mówię, że to pewniak totalny i wszystkim przypadnie do gustu, ale myślę, że bardzo wielu czytelników będzie bardzo, bardzo zadowolonych po lekturze tej książki. Jestem na tak i to bardzo, bardzo na tak i myślę, że niejedna z Was również będzie.
Też tak uważam. Tak właśnie działa ten urok, który jest zawarty w książce. Jasne, że nie ma książek dla każdego, ale pani Thorne miała dobry pomysł na książkę, która może spodobać się wielu osobom. (Pod warunkiem, że nie oczekują akurat czegoś należącego do innego gatunku albo np. czegoś ponurego).
jedna scena seksu, ale jaka dobra! I do tego jeszcze cały czas to napięcie, te gesty, słowa między nimi
Janka napisał(a):
Lucy napisał(a):Lubię takie biurowe historyjki chyba książka dla mnie.
Mogę się założyć o bardzo dużo (postawię nawet dwadzieścia pięć groszy), że będziesz zadowolona.
Ancymonek napisał(a):Ja nie mówię, że to pewniak totalny i wszystkim przypadnie do gustu, ale myślę, że bardzo wielu czytelników będzie bardzo, bardzo zadowolonych po lekturze tej książki. Jestem na tak i to bardzo, bardzo na tak i myślę, że niejedna z Was również będzie.
Też tak uważam. Tak właśnie działa ten urok, który jest zawarty w książce. Jasne, że nie ma książek dla każdego, ale pani Thorne miała dobry pomysł na książkę, która może spodobać się wielu osobom. (Pod warunkiem, że nie oczekują akurat czegoś należącego do innego gatunku albo np. czegoś ponurego).
Też mogę postawić, nawet i 50 groszy, że Ci się spodoba Lucy
Janko myślę, że naprawdę wielu Dziewczynom się ta książka spodoba i że naprawdę warto ją przeczytać. Nawet jakby nie było zachwytów, to na pewno krzywdy nie zrobi
"(...)Jeżeli książki, to te, które można unieść w pamięci(...)"
Gdzie jest ta scena seksu? Nie chce mi się czytać całej i powtórzyłabym sobie tylko ten kawałek. To musiało być już raczej pod koniec książki, ale na pewno nie całkiem na końcu.
Ancymonek napisał(a):Janko myślę, że naprawdę wielu Dziewczynom się ta książka spodoba i że naprawdę warto ją przeczytać. Nawet jakby nie było zachwytów, to na pewno krzywdy nie zrobi
Przeciwnicy się zawsze znajdą: ktoś może woleć romanse historyczne, a komuś innemu nie spodoba się rodzaj narracji itd., itp. Przyczepić się zawsze do czegoś można. Mam nadzieję, że w przypadku "Igraszek" będzie tych przeciwników niewielu i że książka zapewni dobrą zabawę wielu Dziewczynom z forum.
Pod koniec Janko, od rozdziału 25, dla niecierpliwych fragment
Spoiler:
Rozdział 25
Całuję go, a on długo wypuszcza oddech, tak długo, że chyba robi się kompletnie pusty. Chętnie bym go czymś napełniła. Mija ileś minut, marzycielskich, roztopionych w rzeczywistości, zanim do mnie dociera, że ja przecież przemawiałam do niego tym swoim pocałunkiem. „Liczysz się. Jesteś dla mnie ważny. To się liczy”. Wiem, że on to rozumie, bo jego dłonie drżą leciuteńko, gdy sunie paznokciem, najpierw po bocznym szwie mojej sukni, potem po ręce i wreszcie zatrzymuje się na karku. On też mówi mi różne rzeczy. „Pragnę cię. Jesteś zawsze piękna. To wszystko naprawdę ma znaczenie”. Bawi się zamkiem mojej sukni przez króciutką, rozedrganą wieczność, aż wreszcie rozsuwa go do samego dołu. Towarzyszy temu taki dźwięk, jakby igła sunęła po płycie gramofonowej. A potem wkłada jeszcze więcej namiętności w pocałunek, a ja wciskam się między jego kolana i już nawet dzikie konie nie odciągnęłyby mnie od tego człowieka i nie wywlekłyby z tego pokoju. Będę całowała go tak długo, aż umrę z wyczerpania. I kiedy czuję ostrą krawędź jego zębów, wiem, że nie jestem w tym samotna. Nie reaguję, kiedy sukienka zsuwa się ze mnie na podłogę; występuję z niej i ją podnoszę. Przeważa wstydliwość i trochę się za nią ukrywam, aż w końcu wyglądam tak głupio, że nie mam wyjścia, tylko muszę ją odłożyć na bok. Z konieczności włożyłam body koloru kości słoniowej, podobne do kusego, jednoczęściowego kostiumu kąpielowego, żeby suknia układała się gładko na ciele, i od tego body odchodzą cieniutkie tasiemki do pończoch. No nie jest to Śpiozaurus. Josh ma taką minę, jakby ktoś dźgnął go w brzuch. – O ja cię… – mówi słabym głosem. Wręczam mu suknię i biorę się pod bok. Pożera oczami każdą moją linię i każdą krągłość, ale trzeba mu oddać, że odruchowo składa schludnie suknię na pół. Mam idiotycznie krótkie nogi, a poza tym już nie wspomagają mnie pantofle na obcasie, tymczasem on patrzy na mnie w taki sposób, że miękną mi te moje mikre kolana. – Coś dziwnie ucichłeś, Josh. – Wsuwam palec pod ramiączko mojego dziwacznego body i nieruchomieję. Po ruchu jego grdyki widzę, że nerwowo przełyka ślinę. Opasuję dłońmi jego kark, leciutko je zaciskam i potem zsuwam w dół. Jest taki twardy, ciężki i czuję pod wnętrzami moich dłoni ciepło bijące od jego naprężających się mięśni. Robię krok bliżej, przykładam twarz do jego szyi i wdycham ten cudowny zapach. Przymykam oczy i błagam samą siebie w duchu: „Proszę, zapamiętaj tę chwilę, abyś mogła przywołać jej wspomnienie, kiedy będziesz miała sto lat”. – Zdejmij tę koszulę. Natychmiast! – Mówię to jednocześnie oschłym i uwodzicielskim tonem. I on posłusznie zaczyna ją zdejmować, z wyraźnie oszołomioną miną. Po chwili widzę jego nagie plecy w lustrze toaletki. – Do teraz masz sińce po paintballu. Ja też je mam. Wolną dłonią gładzę po omacku jego pierś; po chwili przerywam pocałunek, by móc obserwować się przy tym. Widzę te mięśnie, poukładane i dopasowane do siebie jak klocki LEGO. Wbijam w nie palce, sprawdzając, czy to ciało w ogóle się ugina. On wciąż trzyma dłonie na moim tyłku, ale gładzi teraz palcami cieniutkie tasiemki podtrzymujące moje pończochy. Chcąc stłumić zbyt głośny jęk, który wyrywa mi się z ust, znowu go całuję, przysuwając się do niego jeszcze bliżej. – Ja to wszystko planowałem. – Nareszcie udaje mu się coś powiedzieć, a potem prowadzi mnie tyłem w stronę łóżka. Zdziera narzutę i bez większego wysiłku układa mnie na pościeli. – Ale okoliczności miały być trochę bardziej romantyczne, na pewno nie pokój w hotelu. Josh, który myśli o romantycznych okolicznościach? Moje serce nie daje rady. A teraz jeszcze zamyka mi usta pocałunkiem, a robi to tak delikatnie, że jestem bliska płaczu. – Sama widzisz – mówi wprost do moich ust. – Wcale nie czuję do ciebie nienawiści, Lucy. – Jego język dotyka mojego, próbnie, nieśmiało. Opiera się na łokciach, chwytając mnie w pułapkę swoich bicepsów, i nagle mi się przypomina, jak przycisnął mnie do drzewa, stając się moją żywą tarczą. „Zawsze cię chroniłem”. Wzdycham, a on pochłania moje westchnienie. – No właśnie… Naprężam się i wiję pod jego ciężkim ciałem. – Jesteś taki wielki. Niesamowicie mnie to podnieca. – A ty jesteś taka malutka. Widzę to i zastanawiam się, jak się dopasujemy. Myślałem o tym od dnia, w którym się poznaliśmy. – Już ci wierzę. Od tamtego pamiętnego dnia, kiedy zmierzyłeś mnie spojrzeniem od czubka głowy po palce u stóp, a potem wyjrzałeś za okno. Reaguje na to w ten sposób, że gryzie mnie w szyję, tak delikatnie, że trudno to sobie wyobrazić. Splata swoje palce z moimi nad naszymi głowami i teraz trzymamy się za ręce. Jak to się stało, że udało nam się tu wrócić? Do tego miejsca pełnego czułości, po tym jak oboje stanęliśmy w płomieniach wznieconych przez gniew? Jest teraz tak słodko, tak delikatnie, łagodnie. Cały Josh. – Jeżeli zrobimy to dzisiaj, nie dopuszczę, żebyś przy mnie dziczała. – Wyraźnie trochę się ogarnął i patrzy teraz na mnie z powagą. – Zamierzasz może odlecieć mi tu zaraz, jak to miewasz w zwyczaju? – Nie wiem. Bardzo możliwe. – Próbuję żartować, ale on nie jest ani trochę rozbawiony. – Jak ja bym chciał wiedzieć, ile z ciebie dostanę. No powiedz: ile? – Znowu całuje mnie w szyję, ściskając teraz mocniej moje dłonie. – Do naszych rozmów kwalifikacyjnych dostaniesz wszystko – mówię do jego ciała, a on wtedy wypuszcza drżący oddech, jakbym ofiarowała mu siebie na wieczność, a nie tylko na kilka dni. Znowu zaczynamy się całować i tarcie mojego uda o jego krocze powoduje, że Josh porusza się teraz odrobinę cięższym rytmem. Gdy tylko nieruchomieje, choćby dla zaczerpnięcia oddechu, natychmiast przyciągam go do siebie. Mija wieczność i w którymś momencie on wsuwa dłoń pod ramiączko body. Pożądliwie przekłada je sobie między palcami, powodując, że paseczek tkaniny napręża się, po czym puszcza go z towarzyszeniem cichego trzasku, a potem robi to jeszcze raz. – Zamek jest z boku – podpowiadam. A właściwie błagam go. Zupełnie mnie ignoruje i zamiast tego wsuwa palec za kokardkę między moimi piersiami. – Najmniejsza kokardka, jaką w życiu widziałem. – Pochyla głowę i bierze ją w zęby. Robimy to wszystko tak powoli, że nie zdziwiłabym się, gdybym po otwarciu oczu zobaczyła, że już nastał dzień. A poza tym on jak zawsze zachowuje się zupełnie inaczej, niż się spodziewałam. Jest delikatny, a nie brutalny. Powolny, a nie szybki. Nieśmiały, a nie zuchwały. Wszyscy moi poprzedni chłopacy i ich eksperymenty w dziedzinie gry wstępnej trafiają do domeny najbledszych wspomnień, teraz, kiedy doświadczam tej niewysłowionej rozkoszy, jaką jest leżenie pod Joshem. Wsuwa dłoń w moje włosy, a kiedy zaczyna drapać paznokciami po mojej głowie, dostaję gęsiej skórki na całym ciele. Widzi to i wiedzie językiem po mojej skórze. A potem zwinnie klęka między moimi stopami, pozornie po to, by mieć lepszy widok. I to kolejna rzecz, która na mnie działa. Patrzę na jego naprężający się brzuch i z ust wyrywa mi się osobliwy dźwięk. – Jak ty to robisz, że tak wyglądasz? – Nie mam nic lepszego do roboty oprócz chodzenia na siłownię. – Teraz już masz. Podnoszę się do pozycji siedzącej i przeciągam ustami po tych mięśniach: robię to, co zawsze chciałam zrobić. Kładę dłonie na jego tyłku i teraz już czuję się wprost bajecznie. On wsuwa obie dłonie w moje włosy, a ja zaczynam pieścić jego brzuch. Nie potrafię się powstrzymać. Znajduję niewielką kępkę włosów, podnoszę wzrok i widzę na jego piersi rozproszone światło, które przeobraża się w kreskę i znika za paskiem jego garniturowych spodni. – Te roznamiętnione oczy – mówi do mnie cicho. – Bo to nie żarty. Chcę cię teraz wciągnąć do nosa. Zawsze tak zdumiewająco pachniesz. – Przyciskam nos do jego skóry i wdycham go z całej siły, na co on reaguje wybuchem śmiechu. Znowu patrzę na jego twarz i uśmiecham się od ucha do ucha. Przykłada dłoń do zamka z boku. – Jestem cała posiniaczona – ostrzegam. Wciągam brzuch, spoglądając na jego bicepsy. – Jesteś urocza, kiedy zaczynasz się wstydzić. Nie będę się spieszył. – Zdejmuje jedno ramiączko z mojego ramienia, delikatnie układa je na ręce. Potem robi to samo z drugim. Zagryza wargę. – Będę musiał usiąść. Czuję, że jestem za wysoki. Przez krótką chwilę się przetasowujemy, bo on siada pod wezgłowiem łóżka, a ja między jego nogami, opierając się plecami o jego tors. On oplata dłońmi moje ramiona, a ja przymykam oczy, kiedy zaczyna je rozcierać, wykonując masaż, najcudowniejszy i najbardziej dziwaczny z wszystkich, jakie mi kiedykolwiek robiono. Większość mężczyzn już dawno by rozpięła ten zamek, ale on to nie większość mężczyzn. – W taki sam sposób siedziałaś, kiedy byłaś chora. Kontynuuje masaż i efekt tarcia naszych dwóch ciał zdaje się wypełniać całe nasze otoczenie. Odgarnia mi włosy, po czym przyciska usta do karku. Na tym etapie już nie bardzo pamiętam, jak się nazywam. Wsuwa dłoń pod satynę i waży moją nagą pierś w dłoni. Jego palce powolutku, delikatnie ją szczypią. – O tak… – mówi głucho i znowu przyciska usta do karku. Słyszę odgłosy dobywające się z moich ust. Brzmią jak te chrapliwe oddechy ludzi zdjętych potwornym bólem. Tyle że ja czuję się tak, jakbym już znajdowała się w połowie drogi do orgazmu. – Wyobraź sobie to wszystko, co będziemy robić – mówi, tak jakby do siebie. – Nie chcę sobie wyobrażać. Chcę już teraz wiedzieć. – Moje stopy wierzgają bezsensownie, zaplątując się w prześcieradło, jakbym doznała porażenia prądem. – Dowiesz się. Ale już czuję, że ta dzisiejsza noc nie wystarczy. Mówiłem ci, że potrzebuję wielu dni. Tygodni. Ledwie zauważam, że już powoli rozpina zamek. Wyswobadza mnie z rozciągliwej satyny i czuję się wprost bosko, kiedy dotykają mnie, a potem gładzą te jego wielkie dłonie. Jestem rozpieszczana, delikatnie poklepywana, rozgrzewana, wielbiona. Kiedy wreszcie udaje mi się otworzyć oczy, jego oddech wionie gorącem tuż pod moim uchem, a w pasie jestem otoczona wałkiem z kremowej tkaniny. W tym momencie odpina pończochy i pochyla się nad moim ramieniem, żeby spojrzeć mi w twarz. – Mmm. – Zahacza palcami o zrolowane body na moich biodrach i ściąga je przez nogi, przez co nie mam teraz na sobie nic oprócz pończoch. Przed oczami mam jego spodnie, dlatego moja nagość sprawia wrażenie tym bardziej bezbronnej. Przyciągam kolana do piersi, bezskutecznie próbując się zasłonić. A on przykłada usta do mojego ucha i uspokaja mnie dobrotliwym mruczeniem. Jego ogromna dłoń gładzi mnie po biodrze, po udzie, a na koniec zaciska się na talii. Druga po chwili robi dokładnie to samo. – Lucy – mówi do mnie takim tonem, jakby nie był w stanie powiedzieć nic więcej. – Lucy. Lucy… Czy ja będę potrafił rozstać się z tą nocą? Pytam poważnie. Jak? Ciarki mnie przechodzą. Sama się nad tym zastanawiam. Przekrzywiam głowę i znowu się całujemy. Jestem schrypnięta i bardzo brakuje mi tchu. – Ja umrę tej nocy. Błagam, zdejmij wreszcie te majtki. – Chcę mieć to wyhaftowane na poduszce – mówi, a ja śmieję się tak serdecznie, że aż się zapowietrzam. – Jesteś taki zabawny. Zawsze tak uważałam. Nie mogłam się śmiać razem z tobą, ale chciałam. – Ach, a więc to jest jedna z twoich zasad. – Zsuwa się z łóżka, kładąc dłoń na guziku przy swoich spodniach. – Czyli celem tej gry nie jest śmiech? – Celem tej gry jest doprowadzenie drugiej osoby do śmiechu. No chodź już. Robi mi się zimno. – Nie tyle robi mi się zimno, ile zaczynam się niecierpliwić. Kiedy przeszywa mnie dreszcz, Josh układa na mnie koc, a potem jak jakaś nimfomanka chłonę jego ruchy, bo wreszcie rozpina zamek w spodniach. – Mam swoje zasady. I dla mnie celem tej gry jest coś innego. Przyglądanie się mu, jak zdejmuje spodnie, przenosi mnie na zupełnie inny poziom. Stoi teraz w slipkach z czarnego streczu. Od przodu są bardzo wyraźnie zniekształcone. – Ależ opowiedz jaki. Bardzo proszę. Zsuwa te slipki z bioder i wtedy rozdziawiam usta. Wygląda na to, że nawet moja rozgorączkowana wyobraźnia boleśnie się myliła. Już mam mu powiedzieć, że jest imponujący, gdy on nagle gasi lampę i oboje zatapiamy się w ciemnościach. – No nie! Josh, to jest skrajna niesprawiedliwość. Natychmiast zapal to światło. Chcę na ciebie patrzeć. Macham ręką w stronę lampy, ale kiedy on wsuwa się pod koc i czuję ciepło jego ciała na swoim ciele, oboje wzdychamy z niedowierzaniem. Skóra przy skórze. Wspólny żar. Nie bardzo wiem, gdzie on dokładnie teraz jest. To znaczy jest go na mnie pełno. Mam wrażenie, że czuję jego oddech we włosach, ale chwilę się kotłujemy i czuję jego westchnienie blisko moich żeber. To takie niepokojące i zarazem erotyczne; nieledwie wyskakuję ze skóry, kiedy przesuwa dłonią po moim boku. Druga jego dłoń ściąga pończochy, sunąc gładko po nogach. Dotyka teraz mojej kostki i delikatnie szczypie krzywiznę talii. Po chwili obie dłonie gładzą całe moje ciało. – Jesteś taka niedorzecznie miękka. Dopasowujesz się do mnie wszędzie, gdzie dotyka cię moja dłoń. A więc miałem rację. I demonstruje, jak to jest. Szyja. Piersi. Żebra. Biodra. A potem pokazuje, że jego usta też wszędzie się dopasowują. Moja skóra robi się coraz cieplejsza, wraz z każdym kolejnym pocałunkiem i dotknięciem dłoni. A on jeszcze zlizuje cieniutką powłoczkę potu, która zaczyna się gromadzić na moim ciele, i wtedy słyszę jakiś daleki odgłos. Dociera do mnie, że ten odgłos dobywa się z moich ust. Skomlenie, błaganie. A on tego nie zauważa i nie ma litości. Przyciska swoje perfekcyjne usta do tych fragmentów ciała, które sam wybiera. Centymetr po centymetrze, jakby sporządzał mapę. I bardzo dobrze, ale przecież Josh też ma ciało i koniecznie muszę go dotknąć. Jest już w połowie wyprawy po górnej części mojego kręgosłupa, kiedy wyraźnie zaczynają go męczyć błagania, które wciąż szepczę. – Proszę, pozwól się dotknąć. Godzi się niechętnie i przekłada mnie na drugi bok, a ja wtedy przesuwam dłońmi od jego karku do barków. Ściskam. Gryzę. Obiema dłońmi pieszczę jeden biceps, starając się oszacować jego wagę. To takie rozkoszne, dotykać kogoś. Ta skóra jest satynowa. Aż mnie mrowi w palcach, kiedy jej dotykam. A moje usta dopasowują się do każdego miejsca. Oczy przyzwyczajają się do ciemności i widzę teraz błysk w jego oku, kiedy nie spiesząc się, badam każdy kolejny mięsień, ścięgno i staw, które moje ręce napotykają na swej drodze. Sunę ciałem po jego ciele, czując jego westchnienia, a potem przyciągam go do siebie, żeby położył się na mnie jak należy. – Jestem raczej ciężki. Zrobię z ciebie naleśnik. – Miałam dobre życie. Śmieje się ochryple, z zadowoleniem, i jest mi posłuszny: przyciska mnie całym ciężarem do materaca, przez co tracę połowę powietrza z płuc. – Och, jak dobrze. Jaki ty jesteś ciężki. Uwielbiam to. Jakąś minutę później podnosi się na klęczki, bo ja już stopniowo umieram. Wsuwam rękę w przestrzeń między nami i ujmuję jego intrygującą twardość. Pozwala mi ją pieścić i bawić się nią, aż wreszcie jego urywany oddech przekonuje mnie, że on już się rozpada w szwach i że to z mojego powodu. Nie wyobrażam sobie, abym mogła tu wygrać coś więcej. Ale w tym momencie czuję jego usta na swoim biodrze i po chwili zaczyna całować moje uda. Mimo woli śmieję się, bo łaskocze mnie jego zarost, a poza tym przypomina mi się kłótnia, do której doszło między nami w zamierzchłych czasach. Całuje moje uda otwartymi ustami, z ogromną czcią, szepcząc coś, co nie bardzo słyszę. To chyba jakieś komplementy; czuję gorące oddechy przerywane liźnięciami, ukąszeniami, kolejnymi pocałunkami. Nie dam rady się przeciwstawić miękkiemu naciskowi tych ust, a zresztą jego intencje są oczywiste. Rozchylam nogi i wbijam spojrzenie w ciemny sufit. Już od pierwszego muśnięcia wiruje mi w głowie. Tak należy lizać czubek loda w rożku. Oddycham tak ciężko, że prawie parskam, a on w ramach nagrody całuje wnętrze uda. Nie potrafię sformułować żadnych ludzkich słów. Potem jest pocałunek, ten jego sygnalny pocałunek, którym obdarza podczas pierwszej randki: cnotliwy, delikatny, bez języka. Zapowiedź tego wszystkiego, co dopiero nadejdzie. Ściskam poduszkę i postanawiam, że on już nigdy nie pójdzie na żadną pierwszą randkę. Nigdy przenigdy. I znowu pocałunek, tylko ten przeistacza się z cnotliwego w namiętny tak powoli, że nawet nie wiem, kiedy zachodzi ta zmiana. Bo on ani trochę się nie spieszy i wraz z każdą minutą moje ciało jednocześnie się odpręża i coraz bardziej nakręca. Wreszcie odnajduję swój głos i nawet udaje mi się nadać mu wyraźne, wyniosłe brzmienie. – Nie sądzę, by było coś o tym w podręczniku HR. Czuję, że przeszywa go dreszcz. – Przepraszam – mówi. – Masz rację. – Nie przestaje, tylko nadal przez jakąś niewiadomą liczbę minut narusza zasady HR. Trzęsę się coraz mocniej, coraz bliższa oślepiającej eksplozji, która kryje się tuż za horyzontem. Szczerze powiedziawszy, dziwię się, że wytrwałam tak długo. Sięgam ręką, zatapiam palce w jego włosach i ciągnę. – Nie dam rady. Proszę. Potrzebuję więcej. Dużo, dużo więcej. – Odsuwam się, chwytając go kurczowo, ciągnąc za rękę z nadludzką siłą. A on wzdycha pobłażliwie i podnosi się na klęczki; słyszę nareszcie magiczny szelest rozdzieranej folii. Jego głos brzmiałby teraz władczo, ale to zdławiony głos, który drży lekko, a więc cały wysiłek idzie na marne. – Nareszcie cię mam. – Nie, to ja ciebie mam – odparowuję. Układa się na mnie i przeżywam chwilę zdumienia, kiedy rozbłyska lampa. Oszołomiona zamykam oczy, a kiedy znowu je otwieram, patrzy na mnie. Czarno-szafirowe plamy jego oczu robią dziwne rzeczy z moim sercem. – Hej, Babeczko. – Nasze palce splątują się znów nad moją głową. Pierwsze pchnięcie jest delikatne: moje ciało od razu je przyjmuje i potem te następne. Josh przyciska swoją skroń do mojej, wydając z siebie rozpaczliwe odgłosy, jakby coś go bolało, jakby walczył o życie. Mimowolnie kurczę się w sobie, a on wtedy z całej siły naciera. Uderzam lekko głową o wezgłowie łóżka i śmieję się. – Przepraszam – mówi, a ja całuję go w policzek. – Nie przepraszaj, zrób to jeszcze raz.
Rozdział 26
Nasza Gra w Spojrzenia wygląda zupełnie inaczej, kiedy we mnie jesteś. – Czuję, jak biodra Josha rozluźniają się odrobinę, i w tej samej chwili moje powieki zaczynają trzepotać. Wiedząc o tym, jaki on jest wielki, a ja malutka, spodziewałam się rozkoszy, ale i poczucia przytłoczenia, niemniej w tej chwili czuję tylko emocje ściskające gardło tak, że nie potrafię wykrztusić ani słowa więcej. To przez te jego oczy, przez to, co w nich widzę, gdy swobodnie i miękko porusza biodrami. Żadnej gwałtowności, żadnych druzgoczących pchnięć. Josh porusza się na mnie miarowo, z opanowaniem. Tak wygląda najbardziej podniecająca chwila całego mojego życia. Powoli zatapiam się z kretesem w powodzi wrażeń. W piersiach nabrzmiewa mi coś w rodzaju ciężkiego świra. Cała roztapiam się pod spojrzeniem jego oczu. Namiętnych oczu. Głębokich, płonących, nieustraszonych. Żądających, abym oddała się mu cała. Ponieważ nic mniej niż wszystko go nie zadowoli. – Mów do mnie. – Pociera nosem o mój nos. Oddycha ciężko i rytmicznie. – Miałeś rację… mimo wszystko jakoś do siebie pasujemy. Ach, jak miło. – Ledwie potrafię wydukać kolejne słowa. – Chyba już z lekka odpływam. – Miło, powiadasz? – Przygląda mi się z rozbawieniem. – Nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być milej. Puszcza moje ręce, wsuwa mi dłonie pod uda i unosi odrobinę nad materacem. – Miło to dobrze, miło to dobrze – bełkoczę. A potem już tylko jęczę. Joshua Templeman naprawdę zna się na tym, co robi. Oczy uciekają mi w tył głowy. Wiem, że tak musi być, ponieważ widzę, jak on się lekko uśmiecha, a potem znów porusza biodrami. Koce zsuwają się na podłogę i znienacka mam widok z pierwszego rzędu: na przemian przyglądam się cudownie poruszającym się mięśniom i jego twarzy. – Wcale nie jestem miły – informuje mnie niespodziewanie. Powoli nasze ciała dostosowują się nawzajem do swoich ruchów, odnajdując w sobie nieznane pokłady doznań. Jeszcze nigdy w życiu tak się nie czułam. I dociera do mnie, że żaden z mężczyzn, z którymi byłam, nie robił tego dobrze. Ten jest pierwszy. Na jego czole pojawia się zmarszczka skupienia. Mam wrażenie, że zmiana kąta, pod którym spotykają się nasze ciała, zmiana, która jemu przyszła tak łatwo, spowodowała, iż we mnie zapaliło się nowe światełko. – Co ty… – On tymczasem znów porusza się we mnie, a rozkosz jest tak intensywna, że w gardle więźnie mi szloch. I jeszcze raz, i jeszcze. Takie igraszki to dla mnie coś zupełnie nowego. Nie mam nawet siły, żeby ułożyć ręce na jego ramionach. I jestem pewna, że za każdym razem, gdy porusza się we mnie, znajduję się o krok bliżej czegoś, co mnie z pewnością zabije. – Masz jeszcze siły? – Staram się być troskliwa i czuła, ale on zamiast odpowiedzi narzuca jeszcze szybsze tempo. Całe moje ciało pokrywa cieniutka warstewka potu. Palce wczepiają się kurczowo w fałdy pościeli. I choć nie potrafię już chyba wykonać żadnego ruchu, jemu to ewidentnie nie przeszkadza. Mogę tylko wciskać plecy w materac i marzyć, że uda mi się przeżyć. – Umieram – szepczę ostrzegawczo. – Josh, ja umieram. Josh unosi moją lewą kostkę i opiera ją na swoim ramieniu. Ramieniem otacza moją zgiętą nogę i przygląda mi się intensywnie, równocześnie przyspieszając tempo. Brwi zjeżdżają mu się razem. Nie ma nic lepszego niż nasza Gra w Spojrzenia, podczas której Josh drażni mój nieistniejący punkt G. Który znienacka właśnie zaistniał. – O Boże. O Boże… Josh. Kiedy śmieje się w odpowiedzi, omalże nie rozsypuję się do końca. Na czym polega problem? Na tym, że takie rzeczy się nie dzieją. Jak się idzie po raz pierwszy z kimś do łóżka, to najpierw musi być to dość niezgrabne i nieporadne, a dopiero potem na zmianę trzeba się mozolnie uczyć, co to drugie lubi, a czego nie. Za pierwszym razem nie istnieje coś takiego jak ostre, mokre pieprzenie się i opóźnianie orgazmu. Niemniej to właśnie mnie spotkało. I on o tym wie. – Lucy. Wyluzuj. – Jestem wyluzowana – protestuję, ale w rewanżu za moje kłamstwo on tylko zdwaja wysiłki. Bełkoczę jakieś niezrozumiałe podziękowania. – Proszę cię bardzo – mówi i unosi moje biodra jeszcze wyżej. Nie mam pojęcia, jak mógł się dotąd nie zmęczyć. Powinnam chyba wysłać pisemne podziękowania jego osobistemu trenerowi. O ile zdołam utrzymać pióro w ręku. Przygryzam wargę. Za nic nie chcę, żeby to się skończyło. I mówię mu o tym. – Zawsze, zawsze tak mi rób – błagam. Oczy mam pełne łez. – Nie przestawaj. – Uparta jesteś, no powiedz, Babeczko. – Niech to się nie kończy. Proszę, Josh. Proszę, proszę… Cudownym, czułym gestem przytula policzek do mojej łydki. – Nie skończy się – zapewnia mnie. Widzę, że w końcu on też powoli zatraca się w tym, co robimy. Rozjarzone oczy zasnuwa mu mgła, w pewnej chwili unosi wzrok, jakby się modlił. Światło lamp zza okna kładzie się na jego skórze złotym poblaskiem. I w końcu nadchodzi kolejne głębokie, posuwiste pchnięcie, właściwie nieodróżnialne od wcześniejszych, ale dla mnie oznacza szczyt. Fala, która mnie porywa, nie jest słodziutkim, łagodnym kołysaniem. Zgrzytam zębami, wpijam palce w ciało Josha i próbuję się wyrwać z jego uścisku. Krzyk bolesnej rozkoszy, który dobywa się z mojego gardła, budzi zapewne większość hotelowych gości. Pierwotne rozprzężenie w najczystszej postaci. O mało co nie kopię Josha w szczękę, ostatecznie jakoś udaje mu się przytrzymać moją stopę i obezwładnić mnie. A potem już tylko rozkosz kołysze się we mnie, a wraz z nią moje ciało wygina się, napręża, drży, aż zupełnie tracę zmysły opętana na punkcie Joshui Templemana. Miał rację. To się tak szybko nie skończy. Będę chciała, żeby trwało całymi dniami. Tygodniami. Latami. Milionami lat. Odlatuję, kompletnie odlatuję, a kiedy na niego spoglądam, widzę, że on też. Kładzie się na mnie, czuję, jak jego ciało drży. Nachyla się, patrzy znienacka nieśmiałym wzrokiem, a ja unoszę rękę i głaszczę go po policzku. Ostrożnie opuszcza moje ciało na materac. Prawie sobie nie wyobrażam, żebym go miała z siebie wypuścić. Otaczam jego ramiona rękami, wciskam usta w jego czoło, w płucach czuję pustkę, jakbym przebiegła właśnie pięć kilometrów. Josh pewnie musi się czuć jak po triatlonie. Zagląda mi w oczy. – I Co Tam U Ciebie? – szepcze cicho. – Czuję się jak zjawa samej siebie. Jakbym już nie żyła. – Zawsze mi się wydawało, że od tego się nie umiera – mówi i zaczyna się ode mnie odsuwać, boleśnie powoli. A ja proszę, błagam, protestuję. Jestem jak narkomanka, ten jeden raz sprawił, że stałam się całkowicie uzależniona, chcę, pragnę następnej dawki, mimo że pierwsza jeszcze krąży w moich żyłach. Moje ciało samo się klei do niego, w końcu jednak Josh całuje mnie w czoło. – Przepraszam, naprawdę muszę – mówi i znika w drzwiach łazienki. Przez moment przyglądam się jego plecom, zaraz potem opadam na poduszkę. „Najlepszy seks w życiu. Najpiękniejsze plecy, jakie u kogokolwiek widziałam”. – Naprawdę? – dobiega do mnie pytanie zza drzwi. Wychodzi na to, że myślałam na głos. Skrywam twarz w zgięciu łokcia, próbuję uspokoić oddech. Po chwili czuję, jak materac się ugina, Josh przykrywa kocami moje już nie tak gorące ciało. – Teraz już pewnie będziesz całkiem nieznośny. Ale niech cię cholera, Josh. Niech cię cholera. – Paplam to wszystko bardzo niewyraźnie. – Sama idź w cholerę – odpowiada, a potem wciąga mnie w kołyskę swoich ramion. Przytulam policzek do jego piersi, cudownie spoconej. – Ułóżmy jakiś plan gry na czas, kiedy się obudzimy. Obawiam się, że nie dam sobie rady, jak zaczniesz mi świrować. – Plan gry wygląda tak: mówimy sobie grzecznie „dzień dobry”, a potem robimy to znowu. – Mam kłopoty z wymawianiem słów, jakbym była po udarze. Zasypiam z uchem przytulonym do piersi Josha, wsłuchana w jego śmiech ...
Ojacie! Ale to było łał! Jak na złość nie ma mojego F. w domu, gdy jest tak potrzebny. Chyba zadzwonię po straż pożarną. Niech przyjadą mnie polać wodą.