"Złodziej tożsamości" - drugi tom cyklu, którego głównymi bohaterkami są Kitt Lundgren i Mary Catherine Riggio:
Było super. Śmiało mogę zacytować samą siebie, że: "Książka bardzo mi się podobała, dobrze trzymała mnie w napięciu i zaciekawiła swoją tematyką."
Właściwie była nawet lepsza niż tom pierwszy.
Początkowo trochę słabo się rozkręcała, ginęło bardzo dużo osób w krótkim czasie, ale akcja nie posuwała się do przodu. A za to, jak się potem zaczęło dziać, to musiałam się mocno trzymać, żeby mnie z kapci nie wyrwało.
Na końcu, podczas ważnej akcji, gdy zagrożone było życie kilku osób i nie wiadomo było, czy uda się pokonać mordercę, napięcie było takie, że w ogóle nie było możliwe, bym się choć na chwilę oderwała od czytania. Już bardzo dawno nic mnie aż tak mocno nie wciągnęło.
Byłam całkowicie pewna, że zgadłam, kto okaże się mordercą, a tymczasem nic z tego. Nawet nie byłam w pobliżu. Przeoczyłam wszystkie tropy. Stawiałam na całkiem inne rozwiązanie i myślałam, że winnym okaże sie ktoś, kto tylko raz i całkiem króciutko był wymieniony z nazwiska.
Podobnie jak w tomie pierwszym i wielu innych książkach autorki, obie panie policjantki nie wykazywały się zbytnim profesjonalizmem w swej pracy śledczej. Cały czas coś ważnego robiły, o wielu ważnych sprawach dyskutowały, jednak nie panowały nad wszystkim. Bardzo dużo wątków pozostawiały nie sprawdzonych i bardzo dużo tropów omijały z daleka. Gdyby poświęciły więcej uwagi szczegółom, to książka byłaby krótsza, a morderca nie miałby szansy zabić aż tylu osób. Ale nie będę się dłużej czepiać, bo w porównaniu do wielkich błędów popełnionych przez policjantów w innych książkach autorki, tutaj było prawie perfekcyjnie.
Podsumowując, cały cykl o dwóch paniach policjantkach uważam za niezwykle udany, wciągający i po prostu bardzo dobry.