Tak jakoś za mną chodzi:
Po
Megan Maxwell sięgnęłam tak od niechcenia, poniekąd przypadkiem, gdy miałam ochotę na coś niewymagającego, właściwie bardziej nadającego się do kartkowania niż czytania. Chciałam się utwierdzić w opinii, że to nie jest warte mojej uwagi głównie z powodu nieszczęsnego porównania występującego na okładce (moim zdaniem wielce chybione, bo Maxwell mimo wszystko potrafi pisać z sensem, zachowawszy przy tym logikę). Jako że początek okazał się w zasadzie infantylny, wyglądało, że będę miała rację, tyle że skończyło się na tym, iż jednak czytałam i co gorsza miałam ogromną ochotę na następny tom. W efekcie sześć części
Proś mnie, o co chcesz zaliczyłam w ciągu niecałego miesiąca, co na ogół mi się nie zdarza.
Nadal nie potrafię zapomnieć tej historii, ponieważ oni tak niesamowicie ze sobą się kłócili i szalenie to mi się podobało, nawet koszmarnie osi upór Judith. Pierwsza większa kłótnia w sumie była do przewidzenia, co wynikało z określonych przesłanek i faktycznie schemat został zachowany. Tyle że reakcja Judith była jedyna w swoim rodzaju. Jak miło! Najpierw wszystko mu wyjaśniła, potem zabrała się i sobie poszła, olawszy zarówno jego przeprosiny, jak i późniejsze czołganie. Doszła do wniosku, że wcześniej za bardzo mu ustępowała oraz za łatwo wybaczała i że koniec tego dobrego. Wszyscy przekonywali ją do zmiany zdania, nawet jej były, który zdecydowanie nie przepadał za Ericiem i chciał, aby on do niego wróciła, ostatecznie za nim lobbował. Również nie pomogło. W gruncie rzeczy Eric na to nie zasłużył, ale mu współczułam.
Z kolei druga kłótnia to już majstersztyk zarówno jak do tego doszło, jak i późniejsze konsekwencje. Chyba w tym miejscu najwyraźniej widać różnicę ich charakterów. W pewnej chwili nawet odrobinę przesadzili. No i Eric pierwszy się opamiętał, niestety niewiele to mu pomogło. Była jeszcze trzecia kłótnia z większego zdarzenia, ale nie czuję się do niej specjalnie przekonana.
Najbardziej przypadł mi do gustu fakt, że różnice charakterów i temperamentów bohaterów zostały zachowane do końca, jak to zostało zarysowane, a także że potrafi zbudować związek, a potem go zachować pomimo wielu poważnych trudności, z którymi przyszło im się zmagać. Oprócz tego bohaterka się wyróżniła, co nieczęsto się zdarza. Technicznie cykl
Proś mnie, o co chcesz niewątpliwie można byłoby poprawić, czy też dopracować niektóre wątki, np. ten dotyczący siostrzeńca Erica Zimmermana, gdyż dzieciak niekiedy w tej historii wyskakiwał niczym deus ex machina, aby pokręcić akcję, a potem zanikał. No i znalazłoby się kilka innych drobiazgów, aczkolwiek niespecjalnie to mi przeszkadzało.
Byłam oczywiście ciekawa kolejnej historii Megan Maxwell i przez chwilę zastanawiałam się, czy przypadkiem nie czeka mnie powtórka z rozrywki (były ku temu pewne przesłanki). Ostatecznie okazało się, że nie, przynajmniej nie do końca.
Cykl
Odgadnij, kim jestem różni się między innymi tym, że tym razem dość długo trzeba poczekać na bohatera, z kolei Yanira pewnych odkryć dokuje sama. Jeszcze z takich ciekawostek, to Dylan jest Mulatem, Portorykańczykiem, a ona z Teneryfy, w połowie Dunką. Na dodatek pojawia się tutaj Tifany, która na początku sprawia wrażenie pustej lalki barbie, lecz nieoczekiwanie zaskakuje. Tak w ogóle Maxwell ma talent do interesujących postaci czy też tworzenia więzi rodzinnych. Naturalnie tutaj również to i owo można poprawić. Wydaje mi się, że postać Dylana można było trochę bardziej dopracować, ponadto o sławnych pisze w samych superlatywach, co jest mało przekonujące. Fajnie to się czytało, lecz tutaj już nie było takich efektownych kłótni.
W obu historiach problemem nie jest to, że się kochają czy też nie, lecz czy to wystarczy, aby wspólnie budować życie, gdy ich tak wiele dzieli (różne temperamenty, cele życiowe bądź oczekiwania itd.). Podobało mi się to, jak to zostało ukazane. Inaczej mówiąc, seks nie równał się miłość. Druga rzecz, która bardzo do mnie przemawia, to bohaterki. Zarówno Judith, jak i Yanira są pełne życia, radosne, nieustępliwe i nie boją się wziąć tego, co pragną; wydają się takie niekonwencjonalne. W rezultacie niespecjalnie mi przeszkadzało, że chwilami miały skłonność do infantylnego zachowania, jakoś to do nich pasowało.
Niemniej jednak jedna rzecz mnie irytowała, a mianowicie określenie „mój chłopak”, nawet wówczas gdy on został jej mężem. Kompletnie to mi nie pasowało.
Jako że oba cykle to erotyki, było dużo seksu itp. Zwykle nie zwracałam na to uwagi, gdyż to tutaj najmniej mnie interesowało. Ani to mi nie przesłaniało opowieści. Zdarzało się jednak, że niektóre takie fragmenty pomijałam. No i mam wrażenie, że dla osób o konserwatywnych poglądach te wszystkie zabawy, które zostały opisane, okażą się nie do przyjęcia. Przypuszczam, że mogą wysuwać się na pierwszy plan. Tak czy owak, jak tam bawiłam się dobrze