Teraz jest 21 listopada 2024, o 14:01

His Very Own Girl - Carrie Lofty (Agrest)

Alfabetyczny spis recenzji ROMANSÓW HISTORYCZNYCH
Avatar użytkownika
 
Posty: 21223
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15

His Very Own Girl - Carrie Lofty (Agrest)

Post przez Agrest » 29 października 2015, o 13:22

His Very Own Girl Carrie Lofty (Pocket Star, 2012)

Obrazek



W Londynie niedaleko Downing Street znajduje się Pomnik Kobiet II Wojny Światowej, który wygląda tak:

Obrazek
(bbc)

Widać na nim odwieszone ubrania – mundury, fabryczne kitle, odzież do pracy na roli. To symbol pracy i zajęć, których musiały podjąć się kobiety pod nieobecność walczących mężczyzn. Zanim postawiono ten pomnik, a stało się to niedawno, bo raptem dziesięć lat temu, to najpierw należało wybrać odpowiedni projekt, a to okazało się sprawą wcale niełatwą. Zarówno wstępne pomysły, jak i ten ostatecznie wcielony w życie, wzbudziły wiele kontrowersji. Jeden z zarzutów brzmiał tak: skoro ubrania są odwieszone, to znaczy, że praca kobiet w czasie wojny była tylko doraźną pomocą, a nie początkiem trwałej zmiany. Nie dość że kobiety tylko weszły w obce sobie 'męskie' role, to jeszcze po wykonaniu zadania (a zadaniem tym była pomoc mężczyznom) zrezygnowały z nich, odwiesiły na ten metaforyczny wieszak. Kobiety były już niepotrzebne.

I kiedy czytałam His Very Own Girl Carrie Lofty to przed oczami stanął mi właśnie ten pomnik. Dokładnie z takim problemem, jaki według krytycznych opinii symbolizuje ta rzeźba, każe Carrie Lofty zmierzyć się nam i swoim bohaterom, Lulu i Joe'mu.

Lulu właściwie spada Joe'mu z nieba pewnego styczniowego dnia 1944 roku. Ona jest pilotką brytyjskiej paramilitarnej agencji Air Transport Auxiliary, on Amerykaninem, wyszkolonym na spadochroniarza i sanitariusza, który w bazie wojskowej w Leicester oczekuje na to, co ostatecznie poznaliśmy jako D-Day. No i Lulu spada (a razem z nią samolot) prosto pod nos Joe'go, ledwo przy tym uchodząc z życiem.

Zauroczenie iskrzy pomiędzy nimi od razu, ale dla Lulu taka znajomość musi ograniczyć się do tańca, pocałunku, korespondencji... Jej narzeczony odebrał sobie życie po traumatycznych doświadczeniach Dunkierki i Lulu nie zamierza już zakochiwać się w żadnym żołnierzu, bo to nieuchronnie prowadzi do złamanego serca. Joe z kolei byłby chętny na coś więcej niż pocałunek w nocnym klubie, ale jeszcze w Stanach odsiedział kilka lat w więzieniu i choć przestępstwo popełnił w dobrej sprawie, to nawet rodzina się od niego wówczas odsunęła. Wydaje mu się więc, że między nim a Lulu stoi jego przeszłość.

Lulu i Joe mają jak widać problemy typowe dla bohaterów romansowych, które mogłyby wystąpić w dowolnych innych okolicznościach, czasie i miejscu. Ale dużo ciekawsze (i ostatecznie okazujące się większą przeszkodą) są te problemy, które według mnie dopasowane są przez autorkę do ich konkretnej sytuacji.

Jak już wspomniałam, Lulu jest pilotką. Lata i kocha latać. Ma nawet szansę przejść przeszkolenie i latać czterosilnikowymi bombowcami, a to dopiero jest coś (nie w nalotach rzecz jasna – w ATA piloci zajmowali się transferem samolotów pomiędzy lotniskami, robili za ‘taksówkarzy’ i kierowców powietrznych ambulansów). Choć Lulu pragnie końca wojny, to w głębi serca obawia się, co ten koniec przyniesie dla niej jako kobiety. Co się stanie z niezależnością, z możliwościami, jakie wojna przed nią otworzyła?

A Joe, można powiedzieć, jest uosobieniem tego londyńskiego pomnika. Jak najbardziej uważa wkład kobiet w wojnę za coś tymczasowego. Ba, odczuwa wręcz wstyd, że mężczyźni w ogóle dopuścili do takiej konieczności. Kobiety powinny być bezpieczne, chronione i bronione przez mężczyzn, a tu zawalili. Nawet wspólne zakwaterowanie kobiet i mężczyzn w ATA uważa za poniżające dla kobiet.

Do tego jest hipokrytą, ale na szczęście nie jest na to ślepy. Sam widzi, że niby przesuwające się granice przyzwoitości mu przeszkadzają, ale bez skrupułów z nich korzysta, kiedy dzięki nim może spędzić noc z Lulu. Niby jej miejsce widzi w domu, ale jej pewność siebie i duma z wykonywanej pracy przydają mu atrakcyjności w jego oczach.

Na pierwszy rzut oka brzmi to niefajnie, ale wydaje mi się, że Carrie Lofty sprytnie i z powodzeniem uchwyciła to okienko w historii, kiedy ambicje Lulu są już bardzo realistyczne, a sprzeciw Joe’go jeszcze dość zrozumiały. Ja w każdym razie nie potrafię skreślić go za to, że w 1944 roku zamiłowanie potencjalnej żony do latania bombowcami wydaje mu się dziwne i niepokojące, za to marzy mu się stabilizacja i powrót dawnego porządku. Oczywiście Joe musi z czasem zrozumieć, że Lulu ma takie a nie inne potrzeby, że nie tylko kobiety martwią się o ukochanych żołnierzy i w ich przypadku ta troska musi działać w obie strony. To jest właśnie jego droga do pokonania – i oczywiście zostanie pokonana, tak że gdy Lulu będzie pod koniec książki z czułością myślała o 'staroświeckości' Joe'go, to już nie będzie staroświeckość o tej samej sile. Warto zresztą dodać, że Joe'mu zdecydowanie bliżej do bohatera beta niż alfa, zarówno charakterologicznie, jak i fabularnie (jest w końcu 'tylko' sanitariuszem), co zapewne też wpływa pozytywnie na odbiór tej postaci. Podobne poglądy wygłaszane przez dominującego i pewnego siebie bohatera byłyby na pewno ciężej strawne.

Ten główny konflikt sprawia, że książka jest dość prozaiczna w swojej romantyczności, ale nie tylko z tego to wynika. Już językowo nie jest tu jakoś bardzo wzniośle, ale też po prostu nie jest typ romansu o miłości ponad podziałami, w jakiejś sposób wyjątkowej na swoje czasy czy miejsce. Wiemy, że on chce być z nią, a ona z nim, ale właściwie można sobie wyobrazić, że byliby z kimś innym i też mogliby stworzyć udany związek. Ba, nawet pojawia się taka (niewykorzystana) alternatywa dla jednego z nich. I możemy sobie zadawać pytania, czy ta ich miłość jest niezależna od tego, co się dzieje dookoła? Czy pokochaliby się w innych okolicznościach, gdyby wojna, jak pisze Lofty, nie ograniczała czasu do teraźniejszości, pożerając przeszłość i przyszłość? Czy Lulu decydując się związać z Joe'm tuż po nalocie bombowym nie kieruje się tylko stresem i strachem? A może odrzucony przez rodzinę Joe desperacko potrzebuje kogoś, za kim będzie mógł tęsknić na froncie i kto w zamian będzie tęsknił za nim i martwił się o jego los? W czyich ramionach będzie mógł choć na chwilę zapomnieć o wojnie w czasie krótkiej przepustki?

A może te czy i dlaczego nie mają znaczenia? Może liczy się tylko efekt? A ten jest przecież taki, że Lulu i Joe kochają się i cierpią, gdy im się wydaje, że nie mogą być razem.

Można pewnie tę prozaiczność uznać za wadę, to już chyba zależy wyłącznie od oczekiwań czytelniczki. Moim zdaniem właśnie to jest ciekawe w tej książce i miałam wrażenie, że wszystkie te elementy są naprawdę nieźle zgrane: i ona, i on, ich konflikt, czas i miejsce... A czas i miejsce, dodam, nie są wojenne tylko nominalnie. Wojna przejawia się tu różnie, od znoszonej bielizny Lulu (problemy z zaopatrzeniem są bezlitosne i cóż, że kochanek tak nas zobaczy) przez nocny nalot niemieckich bombowców, aż po lądowanie Joe'go w Normandii. Nie każda kobieta latała wówczas bombowcami, to oczywiste (spotykamy zresztą w książce choćby operatorkę alarmu przeciwlotniczego czy dziewczynę kierującą ambulansem), ale i tak ta książka składa hołd kobietom takim jak Lulu, którym ta właśnie wojna przysporzyła cierpień, ale i paradoksalnie podarowała nowe możliwości.

Ciekawe co Lulu pomyślałaby o wizji tych możliwości, jaką przedstawia londyński wieszako-pomnik? ;) No i Joe – może po dekadach udanego małżeństwa z Lulu też już zaliczyłby się grona krytyków! Zachęcam do lektury His Very Own Girl – być może znajdziecie własne odpowiedzi na te pytania :)

PS Jeśli podobnie jak lubicie tropić polskie ślady w romansach, szczególnie w historykach, to w His Very Own Girl znajdziecie coś dla siebie. Wspomniana jest pilotka Katarzyna, która podobnie jak Lulu jest kandydatką do pilotowania czterosilnikowych bombowców; polskiego żołnierza poznaje Joe w trakcie trwania D-Day. Jest też kilka wzmianek po prostu o Polsce jako terenie działań wojennych.


Goodreads
Amazon
"I read a story to-night. It ended unhappily. I was wretched until I had invented a happy ending for it. I shall always end my stories happily. I don't care whether it's 'true to life' or not. It's true to life as it should be and that's a better truth than the other."

Emily Byrd Starr

Avatar użytkownika
 
Posty: 6862
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:21

Post przez Alias » 29 października 2015, o 14:02

Może tematycznie ta książka nie jest specjalnie dla mnie, ale racenzja zdecydowanie bardzo dobra :)
“I always knew I would fall in love with you, but you were never supposed to love me back"

Avatar użytkownika
 
Posty: 6741
Dołączył(a): 13 lutego 2014, o 09:54
Ulubiona autorka/autor: Krentz

Post przez szuwarek » 29 października 2015, o 14:18

brzmi fajnie...
ale skarżysz się czy chwalisz - bo nie wiem jak reagować

Avatar użytkownika
 
Posty: 21223
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15

Post przez Agrest » 29 października 2015, o 17:25

Alias, dziękuję. Co do trafienia w zainteresowania - może następnym razem ;)

Szuwarku :)
"I read a story to-night. It ended unhappily. I was wretched until I had invented a happy ending for it. I shall always end my stories happily. I don't care whether it's 'true to life' or not. It's true to life as it should be and that's a better truth than the other."

Emily Byrd Starr

Avatar użytkownika
 
Posty: 31295
Dołączył(a): 8 listopada 2012, o 22:17
Ulubiona autorka/autor: Różnie to bywa

Post przez Księżycowa Kawa » 31 października 2015, o 19:37

Alias napisał(a):Może tematycznie ta książka nie jest specjalnie dla mnie, ale racenzja zdecydowanie bardzo dobra :)

Mam podobnie. Z drugiej strony gdy coś jest napisane dobrze, wtedy może być i tak.
Nie ma dobrych książek dla głupca, możliwe, że nie ma złych dla człowieka rozumu.
Denis Diderot


"If you want it enough, you can always get a second chance." MM
*
“I might be accused of social maladjustment,” said Daniel. “But not a psychopath. Please. Give me some credit.” MM
*
Zamienię sen na czytanie.

Avatar użytkownika
 
Posty: 30763
Dołączył(a): 17 grudnia 2010, o 11:15
Lokalizacja: Kłyż
Ulubiona autorka/autor: Joanna Chmielewska/Ilona Andrews

Post przez ewa.p » 31 października 2015, o 21:35

ciekawie brzmi;chętnie bym to przeczytała
________________***________________

Gotowałam się w środku i musiałam sięgnąć po wszystkie rezerwy opanowania,by utrzymać nerwy na wodzy.Uda mi się.Po prostu muszę być obojętna.Zen.Żadnego walenia po twarzy.Walenie po twarzy nie jest zen.


Powrót do Recenzje romansów historycznych

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 53 gości