dołączę do Was z moją opinią o książce
zaznaczam, że to z pierwszego czytania
po drugim, tak, tak przeczytałam książkę już drugi raz,
pacynki i gadanie z nimi już mnie nie denerwowały
ciekawe jak będzie po trzecim czytaniu
20 kwietnia 2015,
"Kocham bohaterów" w końcu dostała się książka w moje ręce
i znów, przeczytanie okazało się czystą przyjemnością...
od pierwszej chwili, gdy Theo (o rety! to imię na mnie działa! miałam już tak ze "Spotkaniem" Garwood! ) pojawił się już go uwielbiałam! taki mroczny, taki tajemniczy, szukający samotności, przez innych mieszkańców wyspy uznany za dziwadło...(nawiasem mówiąc do czasu!
) och tylko przytulić!
facet miał pojechaną przeszłość, pytanie tylko co to było? młodzieńcze wybryki? burza hormonów? a może coś jeszcze? niestety, owa przeszłość prześladuję Theo cały czas, nie daje mu spokoju, stąd jego mroczna dusza..i całkiem niezła książka, która nieźle się sprzedaje...
i tak pewnego dnia, na wyspę, gdzie Theo szuka spokoju, i próbuje stworzyć II cz. swojego dzieła, pojawia się jego młodzieńczy wyrzut sumienia - Annie Hewitt.. oj! chyba przesadzam z tym wyrzutem, ale Annie jest kimś, kto bardzo przypomina Theo o jego przeszłości.. przez co demony znowu nie dają mu spokoju...
Annie, a właściwie Antoinette, jest niespełnioną aktorką, ale niesamowitą brzuchomówczyni.. dziewczyna jest troszkę, zagubiona, w myślach rozmawia ze swoimi kukiełkami, co chyba świadczy, że mimo przyjaciół, których gdzieś tam posiada, jest niesamowicie samotna! dopiero co straciła matkę i choć relację z nią nie były najlepsze, by spełnić jej ostatnie życzenie, a może wkupić się w miłość macierzyńską, Annie niesamowicie się zadłuża... i tu zaczyna się jej przygoda.. Matka przed śmiercią wspomniała, że w domku na wyspie, który na dziwacznych warunkach uzyskała od swojego byłego męża, znajduję się skarb, dziedzictwo Annie! a, że Annie bardzo potrzebuje kasy postanowiła tam pojechać...spodziewała się bowiem namacalnej rzeczy, którą mogłaby sprzedać... a tymczasem, zaczynają się jakieś włamania do domku, pogróżki, strzelanie itp.. jakaś grubsza sprawa. i..
i zaczyna się wspaniała historia rodzącego się uczucia między Annie i Theo, oczywiście w myśl zasady "kto się czubi ten się lubi"
Annie, która jako młoda dziewczyna zakochana była w Theo, a teraz śmiertelnie się go boi i Theo, dla którego "irytowanie Annie było zabawne"
oj te iskry przelatujące między bohaterami!! i nie będę oszukiwać, pod koniec książki miałam niezłe dreszcze!
czułam to coś co między nimi było.. (a rzadko mi się to zdarza)
reasumując, bardzo szybko książka pochłonęła mnie bez reszty! (to pewnie przez tego Wiedźmina, którego mąż każe mi czytać
) jak zawsze dialogi między bohaterami mnie rozbrajały! postać małej Livi niesamowicie mnie wzruszyła! łzy mi płynęły jak grochy.. bohaterów od razu można polubić, i to nawet tych, którzy mają grać tych złych... jedyne co mi naprawdę przeszkadzało, to te rozmowy w myślach między Annie a jej kukiełkami! denerwujące! całość jednak oceniam naprawdę pozytywnie!