Przybyłam, przeczytałam, zwyciężyłam! Czy jakoś tak...
Miałam duże oczekiwania co do "Nie mów mi co mam robić", a była to jedna z gorszych książek przeczytanych przeze mnie. Niby były niezłe momenty, ale tak dużo rzeczy mi się nie podobało, że jakoś nie zmienia to obrazu sytuacji.
Po pierwsze, nie lubię Vivian, jak polubiłam Caroline mimo jej infantylności, tak tej nie mogę zdzierżyć. Ja jej w ogóle nie rozumiem, zachowuje się według mnie irracjonalni i nie mam pojęcia chwilami co do motywacji ich czynów. Poza tym odniosłam wrażenie, że nie jest zbyt hmm.... ogarnięta i nie życiowa, a na dodatek wychodziła na egocentryczkę.
Clark na początku wydawał się fajny, ale z każdą stroną tracił według mnie na atrakcyjności. PS. Jego zachowanie opisane w epilogu nie jest zabawne. Jest żałosne.
Kolejna sprawa. Te monologi wewnętrzne i rozmyślania Vivian. Przyznaję się bez bicia, że kilka ominęłam. No ale nie mogłam tego znieść, po prostu, było tego za dużo i za nudno. W ogóle nie wiem po co to. Chyba autorka potrzebowała więcej tekstu bo inaczej ta książka miała by z 50 stron...
Po dwóch poprzednich częściach podziewałam się, że będzie pikantnie i z humorem. Nie było pikantnie, oprócz końcówki, humoru też mało. Ale Caroline i Simon wciąż fajni.
Ogólnie moim zdaniem najgorsza dotychczas części. A napisałam o niej chyba najwięcej. Najwyraźniej długość moich wrażeń jest odwrotnie proporcjonalna do objętości książki.
Hurraaa! Wreszcie udało mi się użyć fizycznego opisu świata odnośnie czytania.
PS. Idę czytać "Spadek" gorzej nie będzie.