Nicola CornickSkandalistkaKilka słów o
Skandalistce, którą połknęłam wczoraj, nawet sama nie wiem kiedy. Dawno nie czytało mi się romansu historycznego tak płynnie, niemal bez przestojów. Bez zaglądania na koniec, bez wertowania kartek w trakcie czytania. W równym tempie, interesująco i ciekawie. Książka jest dobrze napisana, a więc przyjemna w czytaniu.
A tematyka?
Mnie zwaliła niemal na pierwszych stronach. Tam właśnie bohaterka, na wieczorze kawalerskim, podawana jest w formie deseru. Coś tam na niej leży, bita śmietana, owoce i inne cuda, które oczywiście bardzo interesują panów, na tyle mocno, że zostawiają wynajęte gromadnie kurtyzany i czerpią przyjemność wielką z oglądania i smakowania. Pikanterii dodaje fakt, że niedoszły pan młodym jutro stanie na ślubnym kobiercu z kuzynką bohaterki. Ale kto by przejmował się takimi drobiazgami. Wśród rozemocjonowanego tłumu znajduje się jedna osoba, która, choć sama przyznaje, nie żyje w celibacie, jednak zaskoczona jest panującą lekkością obyczajów. Mężczyzna przystojny, dostojny i bardzo poważny. Martin - dawny kilkudniowy przyjaciel Juliany, jak się stosunkowo szybko okazuje.
On jest obarczony siódemką przyrodniego rodzeństwa, bardzo zróżnicowanego wiekowo i z problemami wszelakimi. Dojrzały nawet nie wiekowo, ale poglądowo i emocjonalnie. Patrzący na świat z perspektywy nie tylko czubka własnego nosa. Szukający żony, głównie do pomocy z dziećmi, ale nie tylko.
Ona próbuje życia, czy niekiedy czerpie je całą sobą. Z nudy. Z chęci budowania muru od swojej klasy. Z rozgoryczenia. Z bólu porzucenia. Taki sposób na życie. Dwie dawki laudanum na noc, zapewniają głęboki sen i zapomnienie o pustym domu. Przygrywane w karty pieniądze są nie tylko formą zabawy, ale swoistym krzykiem. Nowe stroje, zachcianki. Szalone pomysły. Wywołuje skandale, plotki, bez wielkiego poszanowania dla innych. Brat lub ojciec długi zapłaci, więc czemu nie bawić się dobrze? Zresztą skoro wszyscy powtarzają, że matka była taka sama, to niby dlaczego nie utwierdzić ich w przekonaniu, że mają rację.
Zderzają się głownie słowami. Ale też emocjami, charakterami, własnymi pragnieniami. Zaczynają na siebie oddziaływać, zmieniać się niezależnie do własnej woli, a czasami nawet przy swoim zdecydowanym sprzeciwie.
Można by powiedzieć, że Juliana dostaje za swoje. Konfrontacja z zarzutami Martina, kosztuje ją bardzo wiele. I choć dla świata jest nadal rozrywkową, skompromitowaną wesoła wdową, do głosu dochodzą inne potrzeby.
Swoistego smaczku dodaje fakt, że kiedy wydaje się, że czytelnik może odetchnąć ponieważ bohaterom udało osiągnąć kompromis, przeszłość dopada Julianę. I chyba dopiero wtedy, gdy zamiast sama walczyć o siebie, jak robiła to od niemal zawsze, powierza się Martinowi, widać, że złożyła broń. Zaakceptowała siebie, swoje życie i konsekwencje, jakie niosą za sobą jej działania.
Ja czułam się usatysfakcjonowana ukaraniem winnych. Podobało mi się również wmieszanie w końcówce historii, co prawda jedynie listowne, matki Juliany. Złagodziło to ostre kanty jej życia.
Lubię Julianę, zresztą nie wyobrażam sobie jak można byłoby jej nie lubić. A w sytuacjach kiedy dostaje od Martina pstryczka w nos, równie mocno dopingowałam jego jak i współczułam jej w rozterka przy jednoczesnym aplauzie dla jej ciętych ripost.
Poleciłabym, z dwóch powodów. Po pierwsze, w zalewie wszelakich układnych przyjęć, rozpustnych książąt, kochanek, walki o posag, tutaj jest inaczej. I to nie tylko dlatego, że to Juliana jest tą „złą”. Złą, która wcale nie chce stać się dobrą, a kiedy poczuje, że jednak chce, płacze jak dziecko, bo wcale nie chciała. Nie chciała zmian, nie chciała tego dla siebie. Po pierwszym małżeństwie, rozgoryczeniu po drugim nieudanym związku, bała się utraty czegoś, co stało się dla niej tak ważne. W sumie, niemal do samego końca nie poddaje się.
Po drugie, dla mnie bardzo ładnie zarówno fabularnie, jak i emocjonalnie rozpisana jest ta książka. Juliana, to nie głupiutka panienka, która nie wie co ze sobą zrobić. Doskonale wie, a konsekwencje… jej nie obchodzą. Tłumaczy, że taki jest świat i trzeba być na niego przygotowanym. Bezczelna, goniąca za zabiciem nudy, niezważająca na innych, potrafi zachować się z sercem, tak niby przypadkiem. I nigdy w odniesieniu do siebie. Martin, ze swoimi zasadami, nadaje się dla niej znakomicie.
Z drugiej, a może trzeciej strony, to nie jest jakaś wybitna historia. Pewnie za jakiś czas, w moim przypadku dłuższy niż krótszy, pewne sprawy zaczną wylatywać mi z pamięci, ale nie żałuje czasu jaki poświęciłam na jej przeczytanie. Nie planuję również czepiania się, bo pewnie można byłoby o niejedno się wykłócać, tylko nie wiem czy w tym przypadku jest sens. Nie wierzę też, że to książka do ogólnego podobania się. Do wznoszonych „achów” i „ochów” i rozpisywania się nadmiernego, dzielenia włosa na czworo. Ważne, że ma sens, że dobrze opowiada i że można w tę historię uwierzyć.
Może kogoś tych kilkanaście linijek zachęci do lektury. Dla mnie Cornik okazała się zaskoczeniem, z grupy tych pozytywnych. Przekonała mnie poprzednią książką i w sumie przekonała i tą, o czym informuję zainteresowanych