Tak
Kilka dni później miał miejsce mały wypadek - tez na lekcji polskiego, mianowicie ten sam kolega i jeszcze kilku innych postanowiło sprawdzić, z jaką prędkością blat od stoły zleci przez okno z pierwszego piętra na ziemię. Skończyło sie to dla nich nie tylko tym, że mieli obniżone zachowania i groziło im zawieszenie, ale kobita z fizyki - cięta niesamowicie, postrach całej szkoły - stwierdziła, że skoro oni tak się garną do doświadczń i wiedzy z fizyką związanych, to w jej obowiązku lezym i w tym pomóc i ich systematycznie mobilizować... no i byli pytani na każdej lekcji do końca semestru.
Inna historia z jednej z wczesniejszych klas tez w gimnazjum.
Do godziny wychowawczej mieliśmy przydzielona mała salę (mój wychowawca był wuefistą) w której zawsze było ciasno, duszno ale zimą nam to akurat nie przeszkadzało. Sęk w tym, żed tego konkretnego dnia było ciepło jak cholera. Siedziałam chyba w trzeciej ławce (rzędy były generalnie 4, ale w każdym rzędzie siedzało... hmmm... średnio 6 osób). Za mną sami chłopcy (jak zawsze ostatni rząd) i coś majstrują. Nagle słysze za sobą kolegę (tego samego, który później wykłócał się z polonistką o ortografię):
- Tu pociągnij, baranie!
I... w klasie zrobiło się kompletnie biało. Jak się okazało, koledzy odbezpieczyli i uruchomili gaśnicę. Cała klasa miała miec obnizone zachowanie, ale po interwencji wychowawcy u dyrektora obyło sie bez tego.
Rok później w listopadzie w szkole zorganizowalismy halloween. Tzn właściwie samorząd zorganizował, ale szybko przejęliśmy inicjatywę. Oczywiście wszyscy się poprzebierali oprócz... naszego wychowawcy.
Wchodzi facet do sali na wychowaczej, a my grzecznie, jak nigdy dotąd, siedzimy w ławkach poprzebierani za wiedźmy, upiory, potworki i co tam jeszcze.
Koles patrzy, patrzy i czeka, co my wykombinowaliśmy. Wreszcie jedna z koleżanek pyta, dlaczego facet tez się nie przebrał.
- Wystarczy, że musze się zadawać z potworami, nie potrzeba żebym ja się przebierał.
KOleżanka popatrzyła na niego niewinnie.
- Ale proszę pana, my tylko jesteśmy dziećmi przebranymi za potwory.
Facet popatrzył na nia jak na wariatkę.
- Ja tam nie widze różnicy.
Innym razem rozchorowała sie nasza historyczka i przysłali naszego wychowacę na zastępstwo (musze mówic, że nie był tym zachwycony?). Zadzwonił wczesniej do historyczki, co ma nam zadać. Wchodzi do klasy, mówi, na czym otworzyc podręczniki i że mamy sie tym zająć i robić notatki jak na grzeczne dzieci przystało. Na słowo "grzeczne dzieci" tym razem to my popatrzyliśmy na niego jak na wariata a on zrobił mine w stylu "No tak, palnąłem".
Oczywiście polecenie zostało zignorowane (tzn, ksiazki owszem, CZĘŚĆ otwarła, ale notatki robiła tylko jedna osoba i to bynajmniej nie byłam ja) i prawie natychmiast zajęliśmy sie rozmowami. Facet wreszcie stracił cierpliwość i rąbnął linijką o stół. Na chwilę nieco się uciszyło.
- Jak się nie przymkniecie, to... przestane was lubić! - warknał facet i w klasie zapanowała kompletna, pełna niewypowiedzianego zdumienia cisza, a wszystkie wyrażające szok oczy skierowały się w stronę wychowawcy.
- To pan nas lubi? - zapytała jedna z dziewczyn
- Nie!
I tu facet popełnił błąd. Jako że była to pierwsza z ośmiu lekcji, facet miał mnie na głowie przez kolejnych osiem przerw gdzie łaziłam za nim (skrupulatnie sprawdzałam dyżury) i trułam mu w kółko:
- Prawda, że pan nas lubi? No niech pan powie, że pan nas lubi? No jak pan może nie lubić własnej klasy? Przeciez my takie aniołki jesteśmy? Lubi nas pan? No to pan lubi czy nie? Ja wiem, że pan nas lubi. Bo pan nas lubi tylko pan jeszcze o tym nie wie.
I tak nadeszła ostatnia przerwa.
- Odczepisz się? - facet wreszcie nie wytrzymał.
- Nie. To lubi nas pan?
- Dobra, niech ci będzie, że was lubię.
- Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco - usmiechnęłam się niewinnie. Facet popatrzył na mnie z mordem w oczach. NIestety musiałam juz iść na autobus więc szybko się stleniłam, ale potem kiedy tylko facet mnie widział że idę w jego stronę i wyraźnie mam zamiar go o coś zapytać, było machnięcie ręką i zapewnienie:
- Tak, tak, lubię was. Jeszcze coś?