"Pozwól się znaleźć miłości" Johanna LindseySkończyłam jakiś czas temu po ponad trzytygodniowych bojach
"Pozwól się znaleźć miłości" Szczerze mówiąc, nie bardzo wiem jak skomentować tę historię. Przez pierwsze 200 stron (książka ma ich prawie 400) praktycznie nic ciekawego się nie dzieje. Główni bohaterowie wymieniają między sobą w tym czasie może ze dwa zdania i nie pałają do siebie zbytnią przyjaźnią. Wreszcie blisko dwusetnej strony odbywa się jakiś bal, gdzie tańczą i można uznać, że ma miejsce ich pierwsza konkretniejsza rozmowa.
Nasza bohaterka - Amanda ma bohatera - Devina za brutala i dzikusa. W dodatku w towarzystwie nazywany jest Kupidynem. Ludzie uważają, że jest dobrym swatem i nawet bohaterka zostaje do niego w tajemnicy zgłoszona najpierw przez swoją szwagierkę, a później przez ciotkę. To jej trzeci sezon i nie ma widoków na zamążpójście. Zwłaszcza że wymarzyła sobie małżeństwo z miłości i najdogodniej dla niej jakby to była miłość od pierwszego wejrzenia. Jako cudnej urody córka diuka nie ma jakichś większych ograniczeń, jeśli chodzi o wybór męża.
Kupidyn podczas ich pierwszego spotkania zwraca jej uwagę, że zbyt dużo mówi i nie daje kawalerom dojść do słowa. Ona się strasznie na jego słowa oburza i tak go sobie w skrytości ducha nie lubi i jest strasznie wrogo nastawiona. Wścieka się na samą wzmiankę o nim. Niedługo sama zaczyna się z nim stykać częściej, ponieważ bohater ma udzielać jej lekcji jazdy konnej - posiada stajnie, zajmuje się sprzedażą koni, wystawia je w wyścigach i tak dalej. Amanda jako mała dziewczynka spadła z konia i złamała nogę. Pozostał jej straszliwy uraz, a w oko wpada jej gościu, którego cały świat kręci się wokół koni. Rozmawiają może z 5 minut, po czym on gdzieś tam wyjeżdża, żeby kupić kolejnego konia, a ona już sobie planuje małżeństwo z nim. Dlatego decyduje się, po sugestiach Devina, spróbować ponownie wsiąść na konia. Kupidyn podgaduje, że tamten jej nie zechce, jak nie będzie jeździć.
W międzyczasie jakiś drugi kawaler się wokół niej zakręcił i podobnie już sobie wyobrażała nie wiadomo co. Przez większość książki bohaterka to taki pustaczek dla mnie. Niezdecydowana laleczka, która chyba właściwie sama nie wie, o co jej konkretnie chodzi. Nie wzbudzała mojej sympatii, już bardziej do gustu przypadł mi Devin.
Moim zdaniem 'lanie wody' przez pierwsze 200 stron poskutkowało tym, że dalej wszystko rozwija się zbyt szybko i opisane jest po łebkach. Przynajmniej ja miałam takie odczucie. Zdecydowanie nie czułam się usatysfakcjonowana. Za dużo przynudzania na początku, fabuła jakaś taka płytka i kulawa. Troszkę humoru występuje, głównie pod koniec i też bez większych szaleństw. Intryga również jest obecna, ale bez pomysłu, niby jest zaskoczenie, ale później zupełnie się rozłazi. I w ogóle ci bohaterowie jacyś tacy puści, nudni, nieznający życia, jedynie bohater do czegoś się nadawał z racji pracy z końmi i swojej przeszłości.
W dodatku, wiem że straszna jestem, okropnie mnie irytowała bratowa i brat bohaterki. To ci z
"Diabeł, który ją uwiódł". Czytałam to kiedyś i w ogóle mi się nie podobało. Zwłaszcza Ofelia, która pojawiła się jeszcze we wcześniejszej części i robiła tam za czarny charakter. A w
"Pozwól się znaleźć miłości" ciągłe pienia i zachwyty jaka ta Ofelia piękna, najpiękniejsza kobieta w całej Anglii, a jak oni się kochają, on na krok odejść nie może od niej, a ona to już w ogóle, porozumienie dusz, a jakie przyjęcie ona przygotowała i jakie niespodzianki dla niego, nikt inny by tak nie wymyślił, wszyscy chcą do niej przychodzić, więc codziennie musi robić przyjęcia, och, ach, ech
I jeszcze wszyscy na nią Felia mówili, co mnie wnerwiało koszmarnie. Fajnie, że pojawiają się bohaterowie poprzednich części, ale po co tak to przesładzać i wyolbrzymiać jaki to wspaniały ich związek, jak oni się rozumieją.
Mdliło mnie, gdy oni się przewijali
Napalona byłam na tę książkę od dłuższego czasu, a jak trafiła do Rankingu na najlepszy romans historyczny, to już całkiem oszalałam. Gdy wreszcie dotarła do mnie, zabrałam się i zaczęłam natychmiast ją czytać. W międzyczasie odkładałam ją tyle razy, że przeczytałam cztery inne książki i zdążyłam zrobić masę różnych rzeczy
To mówi samo za siebie
Nawet 60 ostatnich stron musiałam sobie na kilka dni rozłożyć. Jestem, mimo wszystko, dumna z siebie że jednak jej nie rzuciłam w diabły, tylko doczytałam do samiutkiego końca. Nie dlatego, że okazała się jednak taka fajna, ale dlatego, że teraz przynajmniej mogę z czystym sumieniem jej nie polecać
Tyle z mojej strony. Dziękuję za uwagę