"Lokator do wynajęcia" Iwona Banach.Od dłuższego czasu nie ciągnęło mnie w ogóle do naszych rodzimych autorek. Wyjątkiem była książka Igi Adams, którą pożyczyłam od Lucy dla śmiechu i "Zacisze 13" Rudnickiej, które nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia. "Lokator do wynajęcia" trafił do mnie również za pośrednictwem Lucy. Stwierdziła, że humor zawarty w tej książce może mi przypasować i była ciekawa jak ją odbiorę...
No to jedziem z tym śledziem...
Nasza główna bohaterka Miśka to przedsiębiorcza, pyskata dziewczyna z ironicznym poczucie humoru. Dorabia sobie jako lokatorka do wynajęcia - zamieszkuje i dogląda domy ludzi, którzy musieli gdzieś wyjechać i na jakiś czas je opuścić. Pomaga jej kolega Noldi. Poczciwy mięśniak z umysłem Einsteina i mentalnością Kubusia Puchatka, który jajecznicę poddaje godzinnej obróbce w piekarniku. Wraz z patelnią.
Aktualnym zadaniem bohaterów jest opieka nad domostwem stojącym pod uroczym numerem 666 w maleńkiej górskiej wiosce Zawilec. Miśka została również poproszona przez właściciela o dyskretne monitorowanie dwóch starszych pań mieszkających w drugim domu na tej samej posesji. Starowinki - Janina, w skrócie Nina, oraz Jadwiga, w skrócie Bella, są najwyraźniej zaginionymi siostrami bliźniaczkami Babci Mazurowej z serii o Stephanie Plum
Nie obce jest im hodowanie na parapecie roślinek, którymi zainteresował się miejscowy policjant (na szczęście był z rodziny, bo większość mieszkańców wioski to rodzina), podejrzane grzybki przypadkiem pomyliły z opieńkami, datura w ogródku wysiała się sama, w ramach walki z nudą urządzają seanse spirytystyczne, a smok, przez którego odebrano im prawo jazdy wcale nie był fioletowy tylko zwykły taki. Zielony.
W szopie trzymają swoje wypasione sportowe auto oraz koparkę (?), a żeby nikt niczego nie podpierdzielił za alarm służy granat zawieszony na zawleczce. Nie obca jest im także znajomość obsługi laptopa oraz władania maczetą
Mają też psy
Nowofundland o wdzięcznym imieniu Kruszynka oraz york Pańcia, które sieją popłoch wśród wszystkich ludzi oraz zwierząt nawiedzających okolicę.
Dom pod numerem 666 również ma swoje atuty
Podobno nawiedza go duch wisielca, który to według pań starszych dyndał tak sobie przez dłuższy czas póki ktoś zupełnie przypadkiem przez okno nie zobaczył, że wisi. W końcu ludzie swoje życie mają
Wisielec słynie z tego, że od czasu do czasu sobie powyje. A dom ma tak, że rzuca. Zwłaszcza podczas burzy i głównie robi bajzel w kuchni. W ruch idą noże, sztućce i garnki, a czasem sięgnie i po grubszy kaliber w postaci maszynki do mięsa.
Na strychu natomiast ukrywa się tajemnicza dziewczyna, która kradnie kotlety schabowe oraz serce Noldiego i podejrzanie szybko znika...
Akcja nabiera rozpędu kiedy to pojawia się trup, który znika w dziwnych okolicznościach. Poszukiwania zaginionego denata prowadzą do odnalezienia zwłok tym razem całkiem nieżywych w dodatku z widocznymi śladami mordu.
Po nocach ktoś zaczyna kopać na terenie posesji dołki, a w międzyczasie usiłuje włamać się do jednej z piwnic,a potem ukraść auto starych wariatek, ale zostaje ostrzelany przez jedną z nich. Fama głosi, że złodziej miał ze sobą piłę mechaniczną, którą odciął sobie rękę i nogę, a uciekając zabrał je ze sobą, aby nie pozostawić śladów. Piłę oczywiście też zabrał.
Kiedy od śledztwa zostaje odsunięty Józek - policjant spokrewniony ze staruszkami i znalezionymi zwłokami, a na jego miejsce przysyłają nadętego Dupka z Krakowa, zaczyna się bojkot. Nie udzielają mu istotnych informacji, nasyłają psy, a kot w ramach solidarności sika mu do teczki, buntują przeciw niemu miejscową ludność i częstują kawą z naftaliną. To ostatnie to niby przypadek... Podkomisarz zaczyna drżeć o własne życie
Zapomniałam jeszcze wspomnieć, że dostaje na rękach parchów, zrywając kwiaty, które panie starsze kazały posadzić w wykopanych dołkach żeby podwórko wyglądało ładniej. Niewinne roślinki okazują się gorejącym krzewem i wybuchają przy wysokich temperaturach
"Lokator do wynajęcia" to naprawdę zabawna komedia z masą zakręconych dialogów i wątkiem kryminalnym. W tle mamy mały wątek romansoholiczny, ale słabo wyeksponowany .
Ja osobiście uśmiałam się przy tej książce do łez. Czytało się szybko, fajny, prosty język,a główni bohaterowie oraz postacie poboczne kładły mnie na łopatki
Zwłaszcza odlotowe pomysły nadaktywnych pań starszych oraz to, że miejscowa ludność niczego nie może zrobić normalnie i nawet najprostszą czynność zamienia w totalny kabaret
Mam nadzieję, że Lucy będzie ukontentowana
Książki nie zjechałam, a nawet zapragnęłam nabyć sobie egzemplarz na własny użytek
Bardzo dziękuję za pożyczenie i zachęcenie mnie do lektury