KING
T. M. Frazier
Wiedziałam, że tak będzie. Magia okładki znów zadziałała. Znów dałam się kupić. A przecież prawie zawsze tak piękny okładkowy okaz oznacza gniota. W połączeniu z odpowiednio zachęcającym blurbem oznacza to super gniota. I King takim gniotem jest, a ja zmarnowałam na niego kilka ładnych godzin.
Ale po kolei.
Z mojego wstępu można wywnioskować, że oceniam okładkę na plus. I to jedyny plus tej pozycji.
Fabularnie, klisza goni kliszę. Mam wrażenie, że autorka nim zasiadła do pisania przeanalizowała, co obecnie jest na topie w romansowym świecie i postanowiła połączyć kilka mocno chwytliwych motywów, co by siła rażenia była odpowiednia. Biorąc pod uwagę jaki szum był wokół tej książki nim jeszcze wyszła, to się jej udało.
Mamy więc połączenie motywu gangu motocyklowego, bohatera - szefa mafii/dilera/skazańca/tatuażystę (wiadomo, jakieś hobby musi być)/udręczoną duszę, motywu najlepszych przyjaciół od dzieciństwa z niemal paktem pisanym krwią, motywu amnezji, motywu utraconych/odzyskanych dzieci, motywu dobrej/niegrzecznej dziewczynki, motywu „tu się odbywa konkurs na najbardziej popapraną przeszłość”, motywu małego miasteczka, motywu nad motywami czyli „wielkiej tajemnicy z przeszłości”, YA/NA i kilku pomniejszych. Nic porządnie nie przedstawione, ba nawet nie zarysowane. Ale wszystko przed czytelniczkami, gdyż będzie tom drugi a może i więcej. Czyli standard ostatnich kilku lat w podejściu do romansu współczesnego.
Jak informuje nas blurb fabuła Kinga koncentruje się na losach bezdomnej, zdesperowanej, cierpiącej na amnezję Doe i Kinga, świni nad świniami, który bierze ją w „opiekę”. W tomie pierwszym ich losy faktycznie są „zawikłane” - on jej chce, ale potem nie chce, a potem chce; ona też chce ale jakby nie może, a czemu go chce to trudno powiedzieć, gdyż facet traktuje ją jak śmiecia, ba nawet pieszczotliwie nazywa ją pup, czyli szczeniak, szczeniaczek, a to dlatego, że kojarzyła się jemu i kumplowi z bezdomnym psem. Romantyk jeden. I drugi. A obaj to w pierwszych rozdziałach psychole z tendencjami do zboczeń (podglądactwo, podduszenia...).
Ale może pierwsze spotkanie a właściwie spojrzenie faktycznie zrobiło na naszej Jane Doe takie wrażenie. W końcu wejść na scenę, w której nasz bohater nie uprawia seksu tylko pieprzy (wg jego własnych słów)? To musiało odbić się, na i tak sponiewieranej, psychice bohaterki. Z tym że trudno jej współczuć. Przy tym co spotyka ją w pierwszym tomie, a wnioskując po zakończeniu, to zaledwie wierzchołek góry lodowej, aż trudno uwierzyć jak bardzo to nijaka postać. Po lekturze jedyne co mogę o niej napisać, to że chuda, głodna i prawdopodobnie TSTL. Potwierdzenie znalazłabym w tomie drugim, ale nie zamierzam go czytać.
Po namyśle, King, pomijając jego świniowatość, też jest nijaki. Ale może to tak miało być, jeśli wziąć pod uwagę wiek bohaterów (na koniec okazało się, że to NA/YA )?
Poza główną parą zbyt wielu postaci drugoplanowych w książce nie znajdziemy. Motyw małego miasteczka, które jest jednym wielkim zadupiem autorka wykorzystała bardzo sprawnie. Zwyczajnie wycięła i miasteczko i jej mieszkańców. Zostawiła tylko jakieś ochłapy, żeby nikt nie zakwalifikowała jej książki do gatunku postapokaliptycznego albo coś.
Właściwie całkiem ciekawie wyszła jej tylko postać Preppy'ego, najlepszego przyjaciela Kinga. Ale na ile to warte, biorąc po uwagę jego osobowość i zajęcie, nie wiem .
Generalnie, książka głupawa, denerwująca, moim zdaniem napisana kiepsko, z nastawieniem na maksymalny zysk i tyle. Totalnie odradzam .