rzadko lubię romanse współczesne - tym razem dwa pod rząd i obydwa mnie ujęły. Czym? prostotą, logiką, sensem... Powoli rodzącym się uczuciem, dojrzewaniem, pokonywaniem swoich lęków i słabości i uprzedzeń.
Bibliotekarka ma na głowie problemy - brat, praca, przeprowadzka do małego miasteczka. A tu jej przyjaciółka umawią ją na bal z najprzystojniejszym i bogatym kawalerem. Taylor - jak i my - podejrzewa, że Troy jest rozpuszczony, samolubny, traktujący kobiety mało poważnie. Troy tez od pierwszej chwili nie szaleje na widok Taylor. Zbiegi okoliczności, ciekawość i wyzwanie każą mu jednak bliżej przyjrzeć się nowej bibliotekarce - bo to wielka słabość Troya -dziewczyny od książek
I razem z Taylor poznajemy Troya, razem z Troyem poznajemy Taylor... powoli, razem z kolejnymi rozmowami, tym co robią, jak się zachowują... wierzę w ta miłość. Nie wskoczyli od razu do łóżka, nie było ognia od pierwszej sceny. Raze z Taylor uwierzyłam w Troya, a on potrafił w odpowiedniej chwili powiedzieć odpowiednie słowa
Było tak spokojnie, bez wydumanych problemów, skończyłam czytac z uśmiechem..
Właścicielka małej księgarni spotyka dziennikarza - przyjechał napisac artykuł o miasteczku i księgarni. Ale to nie do końca prawda: kiedy tu był poprzednio zobaczył Sarah i ... postanowił, że musi ja poznać. Że musi się zbliżyć.
To jest krótka historia, więc szybciej się dzieje. Ale tak samo jak poprzednio - Sarah ma wątpliwości, Ridge nie ma. Wypytuje przyjaciół, uwodzi, mówi tak cudownie o tym co czuje - bo się nie boi, wie, że to ona jest jego przystanią, jego dopełnieniem...
Powoli, lekko ... znowu uwierzyłam w to uczucie. I tez skończyłam czytać z uśmiechem.