Skończyłam parę dni temu po ponad trzytygodniowych bojach
Pozwól się znaleźć miłości Szczerze nie bardzo wiem jak skomentować tę historię. Przez pierwsze 200 stron (książka ma ich prawie 400) praktycznie nic ciekawego się nie dzieje. Jak pisałam wcześniej - główni bohaterowie wymieniają ze sobą może ze dwa zdania i wreszcie blisko 200 strony jakiś bal, gdzie tańczą i można uznać, że rozmowa konkretniejsza ma miejsce. Ona - Amanda ma jego - Devina za brutala i dzikusa. W dodatku w towarzystwie nazywany jest Kupidynem. Ludzie uważają, że jest dobrym swatem i nawet bohaterka zostaje do niego w tajemnicy zgłoszona przez swoją szwagierkę i ciotkę chyba też. To jej trzeci sezon i nie ma widoków na zamążpójście, a zwłaszcza że wymyśliła sobie małżeństwo z miłości i jeszcze ma to być miłość od pierwszego wejrzenia. Jako cudnej urody córka diuka nie ma jakichś większych ograniczeń jeśli chodzi o wybór męża. Kupidyn podczas ich pierwszego spotkania zwraca jej uwagę, że zbyt dużo mówi i nie daje kawalerom dojść do słowa. Ona się strasznie na jego słowa oburza i tak go sobie w skrytości nie lubi i jest strasznie wrogo nastawiona. Niedługo sama zaczyna się z nim stykać częściej, ponieważ bohater ma udzielać jej lekcji jazdy konnej - posiada stajnie, zajmuje się sprzedażą koni, wystawia je w wyścigach i tak dalej. Amanda jako mała dziewczynka spadła z konia i złamała nogę. Pozostał jej straszliwy uraz, a w oko wpada jej gościu, którego cały świat kręci się wokół koni. Rozmawiają może z 5 minut, po czym on gdzieś tam wyjeżdża, żeby kupić kolejnego konia, a ona już sobie planuje małżeństwo z nim. Dlatego decyduje się po sugestiach Devina, że tamten jej nie zechce, jak nie będzie jeździć, spróbować ponownie wsiąść na konia.
W międzyczasie jakiś drugi kawaler się wokół niej zakręcił i podobnie już sobie wyobrażała nie wiadomo co. Przez większość książki bohaterka to taki pustaczek dla mnie. Niezdecydowana laleczka, która chyba właściwie sama nie wie, o co jej konkretnie chodzi. Nie wzbudzała mojej sympatii, już bardziej do gustu przypadł mi Devin.
Mam wrażenie, że to 'opierdzelanie' się przez 200 stron poskutkowało tym, że dalej wszystko rozwija się zbyt szybko i opisane jest po łebkach. Przynajmniej ja miałam takie odczucie. Zdecydowanie nie czułam się usatysfakcjonowana. Za dużo przynudzania na początku, fabuła jakaś taka płytka i kulawa. Troszkę humoru występuje, ale to tak bardziej pod koniec i też bez szaleństw. Intryga również jest obecna, ale bez pomysłu, niby jest zaskoczenie, ale później zupełnie się rozłazi.
Napalona byłam na tę książkę od dłuższego czasu, a jak trafiła do Rankingu na najlepszy romans historyczny to już całkiem oszalałam. Gdy wreszcie dotarła do mnie, zabrałam się i zaczęłam natychmiast ją czytać. W międzyczasie odkładałam ją tyle razy, że przeczytałam cztery inne książki i zdążyłam zrobić masę różnych rzeczy
To mówi samo za siebie
Nawet 60 ostatnich stron musiałam sobie na kilka dni rozłożyć. Jestem, mimo wszystko dumna z siebie, że jednak jej nie rzuciłam w diabły, tylko doczytałam do samiutkiego końca. Nie dlatego, że okazała się jednak taka fajna, ale dlatego, że teraz przynajmniej mogę z czystym sumieniem jej nie polecać
Tyle z mojej strony. Dziękuję za uwagę