„Anielski hultaj” jest kolejną pozycja Mary Jo Putney, którą przeczytałam
założyłam, że ogarnę Upadłe Anioły i całkiem nieźle mi idzie! Została jeszcze jedna książeczka, hihi
Ona, pół – Indianka, pół Amerykanka z angielskimi korzeniami - Maxima Collins dowiaduję się, że śmierć jej ojca, którego opłakuje wcale nie była śmiercią naturalną. Postanawia więć opuścić domostwo swojego wujostwa i wyruszyć w pieszą wędrówkę do Londynu, by dowiedzieć się co też wydarzyło się i jak zmarł jej ojciec…
On, były szpieg, lord Robert Anderville, a może lepiej Robin Anderson, balansuje na granicy normalności i szaleństwa! Powrócił do domu, do Anglii po swoich szpiegowskich misjach. Niestety, przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć! Wciąż męczą go przewinienia, których się dopuścił, prześladują umarli, którzy mogliby żyć, gdyby tylko się nie spotkali…
Pewnego dnia, podczas jednego ze samotnych spacerów po lasach brata, na Robina wpada prześliczna, egzotyczna kobieta w męskim przebraniu! Dziewczyna dosłownie wpadła w objęcia Robina
(i miała już tam zostać
)
Robin postawił sobie cel, zapragnął odprowadzić Maximę do miasta, bronić, strzec i takie tam
Maxima strasznie się opierała. Nie szukała towarzystwa, lecz uciec temu blond przystojniakowi nie było rzeczą łatwą, tym bardziej, że niesamowity z niego towarzysz podróży a przyciąganie między nimi coraz większe!!
Żeby było wesoło, tuż za młodymi wyruszają: tajemniczy facet wynajęty przez wujostwo Maxie, jej ciotka Desdemona, która chce ją uchronić przed ewentualnym skandalem i brat Robina – Giles, który z kolei chce chronić młodszego brata
Książkę czytałam z prawdziwym zainteresowaniem. Podobało mi się jak autorka przedstawiła głównych bohaterów. Niby różnili się, a jednocześnie cudownie się uzupełniali. Wspaniale przekazywali sobie wzajemnie siłę!! Było w nich coś mistycznego, to pewnie przez korzenie Maximy – Kanawiosty!
Maxie zakochała się w Robinie, ale bała się mu w pełni zaufać. Bo może ona jest tylko pocieszeniem po Maggie?? Robin zaś czuł, że Maxima wypełnia pustkę jego duszy, duszy której myślał, że już nie ma…
Niespodziewany romans, który wybuchł między cioteczką a braciszkiem…o tak!
Desdemona i Giles! Hihih, płomienna feministka i facet, któremu było dobrze tak jak było, bez kobiety
Ci dwoje wprowadzali cudowny humor do tej książki
Tak jak w „Płatkach na wietrze” nie lubiłam Maggie tak teraz troszkę zyskała
dalej działa mi na nerwy (niełatwo zapomnieć o uprzedzeniach) Ale może kiedyś zmienię o niej zdanie…
Przyjęcie u Rafe’a i Margot i panowie, Upadłe Anioły, ach, och, ech! I Michael!
Wciąż mój ulubieniec!!! I Maxima, która wyczuła, że jego serce już zajęte…ech…Catherine …
Tymczasem zbliżam się do zakończenia! Tak jak początek mi się podobał, środek miał niezły potencjał tak zakończenie bardzo mnie rozczarowało. Spodziewałam się jakiś „trupów pod łóżkiem” a tu wszystko było politycznie poprawne. Nawet tych złych nie było! (mogła choć wujenka wprowadzić jakieś zamieszanie, skoro tak bardzo nie lubiła córki brata męża!)
Mimo tego zakończenia to i tak czas poświęcony na książkę, był czasem miło spędzonym!