"Happy end" Elizabeth Maxwell Po przetrawieniu tej lektury, zdobyłam się wreszcie na naskrobanie paru słów.
Nie wiem co mi odbiło, ale napaliłam się na tę książkę jak przysłowiowy szczerbaty na suchary. Zacierałam rączki i z niecierpliwością oczekiwałam dnia premiery. Tyle chłopu jęczałam, że w kiosku czeka na mnie paczka, aż bidny czym prędzej poleciał mi ją odebrać.
I co? I znowu zostałam zrobiona w bambuko!
Od dawna wiedziałam, że blurby kłamią. Często tekst na tylnej okładce nie ma nic wspólnego z prawdą, tylko wciska nam jakieś kosmiczne androny. A tu co mamy? Trochę streszczenia, o czym niby jest ta książka plus taki dopisek:
"Happy end to powieść, od której trudno się oderwać, dowcipna, inteligentna, seksowna, magiczna, z główną bohaterką, która z tupetem wywraca cały gatunek romansu do góry nogami".I powiem jedno. Gucio prawda! Ktoś sobie zrobił jaja, a ja oczywiście się na to złapałam.
Ostrzegam, że będę tutaj walić spoilerami i nie chce mi się ich chować. Zresztą książka jest tak skonstruowana, że wszystko, co napiszę, musiałabym wsadzić w jeden wielki spoiler
No to tak. Nasza bohaterka Sadie ma 46 lat i jest pisarką. Pod swoim prawdziwym imieniem i nazwiskiem pisze romanse dla kobiet, a pod pseudonimem K.T. Briggs powieści erotyczne. Książka rozpoczyna się od pierwszego rozdziału tej najnowszej.
Sadie mieszka ze swoją jedenastoletnią córką. Jest rozwiedziona. Małżonek po ślubie z nią uświadomił sobie, że jednak woli panów, ale mają ze sobą dobry kontakt.
Bohaterka w ramach zaspokajania swoich potrzeb znalazła na jakimś serwisie miłego pana i on w każdy piątek przychodzi do niej na szybki numerek. Czasem w gratisie naprawi kran albo inne cieknące elementy.
Pewnego dnia podczas wizyty w sklepie Sadie spotyka bardzo przystojnego faceta, który prawdopodobnie uległ jakiemuś wypadkowi i stracił pamięć, wzywa do niego pomoc. W szpitalu okazuje się, że podał jej dane i wskazał jako jedyną znajomą osobę. Zabiera go stamtąd i przywozi do domu. Żeby uciąć plotki, mówi każdemu, że to prawnuk stryjecznego dziadka czyli bardzo bliska rodzina
I tutaj następuje natłok coraz bardziej debilnych wydarzeń. Durnota goni durnotę normalnie. Okazuje się, że 2000 słów do kolejnego rozdziału erotycznej powieści dopisało się samo. Pojawia się tam zła czarownica - Clarissa, która chce rozdzielić bohaterów. W tym celu bohaterkę porywa w jakieś ciemne miejsce, a bohatera wysadza gdzieś indziej. Prawnuk stryjecznego dziadka przypomina sobie iż to on jest tym bohaterem i musi odnaleźć ukochaną i rozszyfrować jakieś tam zaklęcie. Ma na to jakoś 48 godzin. Normalnie jak w tym filmie z Nickiem Nolte
W końcu porwaną bohaterkę powieści odnajdują w jakiś parku, ale nadal po piętach im depcze straszliwa czarownica. Sadie usiłuje dojść o jakie zaklęcie może chodzić. Wreszcie przypomina sobie, że 12 lat wcześniej pisała romans paranormalny, którego nie dała rady skończyć. Jedną z jego bohaterek była owa Clarissa, a bohater przypominał typka z tej najnowszej powieści. Dlatego zła czarownica pojawiła się i wyciągnęła po niego swoje kościste łapska. Normalnie parodia, porażka i cyrk na kółkach
Nie ma sensu dalej Was zamęczać
Ostatecznie jakoś udaje im się usmażyć staruchę, a nasza droga Sadie uświadamia sobie, że kocha faceta od niezbyt satysfakcjonujących piątkowych numerków. I tadam - mamy happy end
Reasumując, spodziewałam się, że mimo starszej bohaterki będzie to zabawna i seksowna historia. Że Sadie nawiąże romans z tym superprzystojnym bohaterem z powieści albo coś. A tu takie naiwniackie banialuki. Ja nie chciałam nieudolnej przeróbki Shreka!
Czyta się to szybko i czasem można się pod nosem uśmiechnąć, ponieważ narratorem jest główna bohaterka, która jakieś tam poczucie humoru posiada. Trochę śmiechu wnosi też sąsiadka, która obsesyjnie się odchudza i podgląda ludzi przez lornetkę. Ale ogólnie porażka. Główna bohaterka wcale niczego nie wywraca z tupetem, sprawia wręcz wrażenie zdezorientowanej, zaniedbanej i nieco rozlazłej.
Końcowe strony tylko przelatywałam wzrokiem. Trochę się bałam czy nie pojawi się tam nagle zionący ogniem smok albo Sierotka Marysia i Siedmiu Krasnoludków.
Nie wiem co to właściwie było, bardzo żałuję wydanych pieniędzy i ogólnie zaczynam mieć uraz do nowości z ciekawymi blurbami i przyjemnymi dla oka okładkami