Przeczytałam i podobało mi się, nawet bardzo, przede wszystkim dlatego, że Higgins lekko i zabawnie pisze, także o rzeczach, które w zasadzie wcale zabawne nie są. Odczarowuje pewne z założenia przykre sprawy, przy okazji nie przekraczając tej cienkiej czerwonej linii, za którą śmiech przestaje być spojrzeniem na siebie z dystansu, a staje się czymś niesmacznym. Duża sztuka.
Kolejny plus to bohaterowie. Prawdziwi, także w swoich śmiesznostkach i niedoskonałościach. No i jaka różnorodność typów i relacji
Jedyne, co mi lekko zazgrzytało, to gładkie i bezbolesne zaakceptowanie nietypowej, trójkątnej - przynajmniej w perspektywie czasowej - relacji Faith - Levi - Jeremy. No nie wiem, chyba nie jestem do końca przekonana, że da się taką relację pociągnąć na dłuższą metę. Jeremy skrzywdził Faith, a dodatkowo nie bardzo mogę uwierzyć, że Levi pogodnie przechodzi do porządku dziennego nad tym, że jego w dalszym ciągu najlepszy przyjaciel był kiedyś facetem jego żony. Tak, tak, to jest bardzo szlachetne i dojrzałe podejście, ale nie jestem pewna, czy w realu możliwe.
Ale poza tym doprawdy drobnym delikatnym zgrzytem cała reszta idzie w kierunku pozycji obowiązkowych.
I last but not least - to jest świetna lektura na lato