Rock Chick Renegade to kolejna książka Kristen Ashley z serii Rock Chick, którą rewelka przeczytała
czwartą, na dzień dzisiejszy najlepszą ( choć wciąż mam mega sentyment do ‘jedynki’, bo od niej wszystko się zaczęło)
Tym razem było troszkę inaczej, niby wciąż była zakręcona bohaterka, bohater jaskiniowiec, gang Rock Chicks, genialne dialogi, śmieszne sceny, a jednak gdzieś po drodze pojawiły się poważniejsze tematy, które miały wpływ na odbiór całości.. Bo bohaterowie są ludźmi doświadczonymi przez los – ona – Juliet Lawler Jules czy też z nickiem ulicznym Law, straciła wszystkich bliskich, został jej tylko wujek i to jeszcze nie krew z krwi, przez to nie chce się angażować w nic poważnego, bo boi się kolejnej straty. On – Vance Crowe – poharatany przez dzieciństwo z wyrywnym ojcem, o Losie, były więzień i alkoholik…, który teraz pracuje jako prywatny śledczy o Lee Nightingale’a (O Vance!) który też wciąż szuka swojego miejsca… No i przecież, jeszcze w postaciach młodzieży ze schroniska można doszukać się kilku dramatów… generalnie się dzieje…
I przypadek… oboje słyszeli o sobie wcześniej, ale spotkali się.. cóż w lekko wystrzałowych okolicznościach
dziewczyna próbowała sobie poradzić z facetem, który miał na nią chrapkę, bo źle zrozumiał jej intencje ( jej przecież zależało tylko na doprowadzeniu dilerów dragów do szału, a on myślał, że ona na niego leci) doszło do małego pościgu i cóż..strzelaniny także, pod samym Fortnum’s, knajpą Indy Savege ...knajpą, w której akurat przebywa Vance.
Jules jest pracownikiem socjalnym i zajmuję się młodymi uciekinierami. Tym czasem pewne wydarzenie szczególnie odegrało rolę w jej życiu. Jeden jej podopieczny przedawkował i Jules postanowiła odegrać się na miejscowych dilerach. W zanadrzu nie było specjalnych zagrań, może jakieś przecinanie opon, bomby dymne itp. Ale na ulicy stała się sławna! i Juliet stała się kobietą z misją! ( a, że zawsze ratowała świat… cóż;) )
Szybko okazuje się, że między bohaterami pojawia się niezła chemia i coś jeszcze, coś o wiele poważniejszego…
Ale nie wszystko będzie łatwe, bo problemy Jules mogą wziąć górę. I jeszcze pojawi się ktoś trzeci... ten, co dotyka palcem nosa ( cholipcia – znów się zakochałam
)
I kolejny raz… nie ma się co rozpisywać, bo Kawa piękne to zrobiła, ale rewelka musi co nieco napisać…
Powiem tyle… kolejny raz…. Świat, który stworzyła Ashley robi na mnie wrażenie
nie ma dla mnie znaczenia, że jest tak bardzo odrealniony! Uwielbiam to, jak szybko nawiązuję się tam przyjaźnie! Jules, która nie miała bliskich, nagle zyskała ogromną rodzinę, która wiele by dla niej zrobiła. Ona sama tego nie ogarnia ...
Co z tego, że autorka trochę przesadziła tworząc główną bohaterkę, ( główny bohater idealny, nawet jeśli przesadzony – idealny
) Bo to z jaką wprawą radzi sobie Jules z tymi złymi… cóż… nie kupuję tego, ale i tak lubię
Po prostu szaleję za dialogami w książce! Tak płynnie to wszystko się tam zgrywa… te dyskusje - cudo… Całe sytuacje… boki zrywać!
No i końcówka… rety… płakałam! (a płakałam też wcześniej jak J. tłumaczyła dlaczego się rozstają z V.) Nie mogłam łez powstrzymać ... wiedziałam, że musi być HEA, ale autorka pięknie to rozegrała, że rozpisała końcówkę na kilku bohaterów (szkoda, że nie pojawił się Vance i jego emocje) to naprawdę robiło wrażenie...
AAA! I rozmowy nocą między bohaterami..nocą …bo wtedy było łatwiej przyswoić to wszystko o czym się mówiło… kocham! Losie! Kocham!
Pewnie moje myśli odnośnie książki są bardzo chaotyczne …przepraszam..ale bardzo mi się ona podobała i troszkę trudno opisać to wszystko co czuję…
zaczęłam część następną