Skończyłam:
I w sumie mogę powiedzieć, że jestem lekko zaskoczona, że się nie zawiodłam. Otóż mianowicie nie bardzo lubię, jak między bohaterami jest przepaść intelektualna. Nie przeszkadza mi różnica klas społecznych, majątku, pozycji, wieku nawet (w rozsądnych granicach i pod warunkiem, że to kobieta jest młodsza), charakterów, upodobań, ale intelektualna różnica zgrzyta mi mocno, zwłaszcza, jeśli tym niewykształconym jest mężczyzna. A tutaj mamy taki właśnie przypadek, kapral Thorne jest żołnierzem, z mroczną przeszłością, w której zdecydowanie nie miał czasu się wykształcić. Kate jest z kolei stosunkowo dobrze wykształconą młodą kobietą, oczytaną, rozkochaną w muzyce.
Na początku się nie lubią, to znaczy ona nie lubi jego, bo on taki nieokrzesany, nieprzyjemny, niegrzeczny wręcz, do tego jej unika, jakby wyraźnie jej nie lubił. Później oczywiście okazuje się, że to mocno skrywane zauroczenie, choć nie tylko. Kapral Thorne skrywa bowiem tajemnicę, ściśle związaną z Kate. Rozwój relacji między nimi pokazany jest ładnie i, ku mojemu zaskoczeniu, wiarygodnie, pod względem emocjonalnym i mentalnym. Kupuję rozterki obojga bohaterów, a także powody, dla których Kate, w krytycznych momentach wybiera Thorne'a. To jest książka o dwojgu samotnych, odrzuconych przez świat ludziach, którzy rozpaczliwie szukają swojego miejsca. Miejsca, które będzie ich, gdzie będą czuli się właściwie i pełnoprawnie u siebie. Kate marzy o rodzinie, dlatego rozpaczliwie szuka swoich korzeni. Thorne szuka domu. Dochodzą do siebie powoli, z naciskiem na Thorne'a, który zapiera się do końca, ustępując kilka razy po drodze, ale zawsze, kiedy właśnie ustępuje, dzieje się coś, zupełnie jakby wszechświat sprzysięgał się przeciwko jego związkowi z Kate, i Thorne dochodzi do wniosku, że musi się wycofać.
Oczywiście, to jest romans, więc zmierzamy ku HEA, choć przyznam, że byłam bardzo ciekawa, jak zostanie rozwiązany problem schedy Kate. Rozwiązanie było OK, spójne z postacią Kate, choć przyznam, że mocno ryzykowne. Duży plus za ślub i za epilog (ładne, naprawdę ładne i wzruszające).
Nie kupuję natomiast rodziny Gramercych, ze szczególnym uwzględnieniem Evana. Rozumiem, że "turniej" miał być elementem humorystycznym w powieści, ale był ciut przerysowany, nawet jak na tę serię. Nie kupuję także motywów Evana i opowiastek o tym, że rodzina zawsze jest na pierwszym miejscu. Cioci Małpiatki (ciekawe jak przetłumaczą to na polski, swoją drogą) z jej wyrzutami sumienia też nie kupuję, a jej postępek jest cokolwiek dziwny w kontekście rodziny, której członkowie podobno stawiają rodzinę zawsze na pierwszym miejscu.
Jeśli chodzi o tempo i przyjemność z lektury, to początek bardzo dobry, spore spowolnienie/spadek formy w środku powieści i niezła końcówka.
Ogólnie 7/10.