"Złoto" Maggie Osborne
Przeczytałam "Złoto". Zaparłam się i rano udało mi się skończyć
Nie wiem czemu, ale spodziewałam się tam jakichś naprawdę straszliwych, dramatycznych rzeczy, smutku, płakania i tak dalej. Na szczęście niczego takiego nie spotkałam i czytało się się dość szybko i sprawnie. Jako że była to moja pierwsza książka Osborne nie miałam zielonego pojęcia jak właściwie ona pisze.
Nie będę ukrywać, że momentami miałam ściśnięty żołądek, bo bałam się, że bohater zrobi coś, czego nie mogłabym mu darować. Szczęśliwie nic takiego się nie wydarzyło Max był ślepy jak kret, uważał tę swoją (ciśnie mi się bardzo wulgarne słowo) Philladelphię za ósmy cud świata i miał pretensje i żal do całego swojego otoczenia, ale generalnie ja go w tym wszystkim rozumiem. Miał zaplanowaną przyszłość, wybudował dom, za dwa tygodnie miał wziąć ślub z kobietą, w której uważał, że jest szczerze zakochany, a oto jego życie obróciło się o 180 stopni, a wszystkie plany obróciły w pył. Każdy by się wkurzył
Kiedy okazuje się, że na domiar złego Philladelphia spodziewa się jego dziecka i będzie musiała znosić upokorzenia, a towarzystwo nie zostawi na niej suchej nitki, sprawy jeszcze bardziej się komplikują.
Główna bohaterka - Louise zwana Low Down przypadła mi do gustu. Prolog, kiedy wydzierała mężczyzn ze szpon choroby w dość niestandardowe sposób, sprawił że od razu uznałam ją za babę z jajami. Wydawała mi się przez pewien czas trochę za bardzo męska. Ale w sumie skoro przebywała cały czas w otoczeniu mężczyzn i pracowała tak samo ciężko jak oni, jest to całkiem zrozumiałe. Troszkę później zmartwiłam się, kiedy Low na ranczu Maxa straciła swoją hardość i zadziorność, stała się nieco zahukana i pozwoliła tej małej kutwie na różne uwagi pod swoim adresem. Faktycznie część tych uwag była prawdą. Gdyby bohaterka jako zadośćuczynienia za pielęgnowanie mężczyzn podczas choroby nie zażyczyła sobie dziecka nie powstałby cały ten galimatias. Ale i tak, tamta była ostatnio osobą, która mogła rzucać w kogokolwiek kamieniem
Kiedy nadchodzi ciężki moment Louise wykazuje się determinacją i staje na wysokości zadania. Nie straszne jej przerzucanie siana i ciągnięcie wyładowanych nim sań, żeby skoro świt i późnym wieczorem karmić bydło, a także poszukiwanie i ogrzewanie przemarzniętych krów, troszczenie się o pozostałe zwierzęta i zajmowanie wielkim domem. Kiedy Max złamał rękę jeszcze więcej obowiązków spadło na je barki, a mimo to nie rzuciła tego w cholerę i nie poddała się. Zresztą była już wtedy w ciąży więc mogła zabrać się i odejść, a nawet nie przeszło jej to przez myśl Nie idzie nie polubić Louise
Najwięcej nerwów napsuła mi Philladelphia Wkurzała mnie odkąd tylko się pojawiła, mimo że teoretycznie powinnam jej współczuć. Nie jej winą było, że mężczyzna, którego miała poślubić, z powodu szeregu zdarzeń losowych zmuszony był ożenić się z inną kobietą. To że spała z nim przed jego wyjazdem też nie powinno mnie szokować. Jednak nic nie porodzę, ale jestem wyjątkowo wrogo usposobiona do wszelakich byłych narzeczonych o czystych liczkach, błękitnych oczkach i loczkach okalających ich drobne, nieskazitelne twarzyczki O tfu! A ta to już tak mnie mierziła, że jakbym ją za łeb złapała, posypałyby się pierze. Wyzywała Louise od dziwek, a sama kim była? Przespała się z bohaterem, z synem przyjaciela ojca i może jeszcze z jakimś lokajem albo innym służącym po drodze. Nadstawiała tyłka i uważała siebie za Bóg wie co, a innym miała za śmieci. Co za wstrętna pinda! I jeszcze oszukiwała i wmawiała Maksowi, że jest ojcem jej dziecka. Żal mi było tego biednego idioty Wally'ego, który został zmuszony żeby się z nią ożenić i był na tyle zaślepiony, że mimo wszystkich złych rzeczy, które uczyniła i jej wrodzonej tępoty, chciał dać jej kolejną szansę Powinien tak jej przykopać w ten chudy tyłek, że po drodze by z głodu zdechła. Franca jedna!
Podsumowując, nie było źle, a nawet całkiem dobrze Mimo tego całego wkurzania się i ściśniętego żołądka, książka czytała się sama Nie miałam chęci jej odłożyć chociaż w pewnym momencie troszkę mi się dłużyła.
"Złoto" bardzo przypomina mi "Uwiedzioną" Jude Deveraux, ale podobało mi się bardziej, ponieważ było w niej więcej sensu, a bohaterowie zdecydowanie mocniej dali się polubić Oprócz tej nadętej krowy, przez którą pewnie dostałam już wrzodów żołądka
Dziękuję Duz za jej pieśni pochwalne odnośnie tej książki Bez takiej zachęty z pewnością nigdy bym jej nie kupiła i nie przeczytała. Zwłaszcza, że książki Osborne jawiły mi się jako dramatoza na dramatozie. Nie wiem skąd takie moje przeświadczenie, ale bardzo się obawiałam, że przeczytam i trauma gwarantowana. Na szczęście obyło się bez traumy i jestem naprawdę zadowolona, że przeczytałam "Złoto". Mogę też śmiało polecić je innym