"Kradzione pocałunki" Suzanne Enoch.
Skończyłam powtarzać "Kradzione pocałunki". Właściwie, jak się okazało, niewiele już z tej książki pamiętałam. Tylko w ogólnym zarysie, że stary książę dobierał się do bohaterki, dostał jakiegoś ataku i zmarł, a bohater pomógł jej potem pozbyć się ciała. I że ktoś ją później szantażował, że ujawni prawdę i zmuszał do ślubu.
Zdecydowanie dużo bardziej podobała mi się pierwsza połowa książki, ponieważ była lżejsza i przyjemniejsza. Potem nieco przytłoczyła mnie intryga i zaczęło irytować zachowanie głównej bohaterki - Lilith. Rozumiałam jej strach przed skandalem i kompromitacją w oczach towarzystwa, a tym samym konieczność złapania "dobrej partii". Mężczyzny powszechnie poważanego, o nieskazitelnej opinii. Po ucieczce matki na jej barkach spoczął obowiązek przywrócenia dobrego imienia rodzinie. Mimo to ciągłe ględzenie o tym i pogodzenie z perspektywą wyjścia za mąż za psychola, który najprawdopodobniej zamordował swego wuja, szantażował ją i generalnie nie odnosił się do niej zbyt przyjaźnie, działało mi na nerwy. No i jeszcze gorzka prawda o ojcu, który miał do niej tyle ciepłych uczuć, że wystawił ją staremu zboczuchowi na tacy, aby przypieczętować małżeństwo Wyłącznie kwestia tego, że przytruty księciunio wyciągnął kopyta podczas napastowania jej, uchroniła ją przed gwałtem. A ona gdy już tę wiedzę o podstępie ojca posiadła nadal wszystko robiła w imię dobra rodziny Nie wiem, skoro ostatecznie i tak w końcu sprzeciwiła się woli ojca i sama zaproponowała żeby ją wydziedziczył, mogła równie dobrze wcześniej się zbuntować. No i ona wplątała markiza Dansburego w cały ten galimatias z pozbywaniem się zwłok. To znaczy jego inwencją było zaniesienie starucha do piwniczki, rozebranie go i wsadzenie mu do ręki butelki z winem, ale księciu zeszło się bez jego współudziału więc nie musiał uczestniczyć w tym całym przedsięwzięciu . Co prawda nie był to objaw jego szczególnej szlachetności i dobroci serca, ponieważ miał w tym swój własny interes, ale i tak. Dobrze, że bohaterka w końcu trochę się ogarnęła, bo momentami wydawała mi się straszną mimozą i miałam przeogromną chęć nią potrząsnąć.
Za to bardzo przypadł mi do gustu bohater Jack Dansbury. Niby taki z niego cyniczny, zepsuty hulaka, ale przy tym uroczy i na swój sposób sympatyczny. Podobało mi się jak powoli sam coraz bardziej pakował się w swoją własną pułapkę. Chodzenie za Lilith na wszystkie bale i przyjęcia, żeby w odwecie za afront zaciągnąć ją do łóżka i skompromitować, zaowocowało tym, że się w niej zakochał. A jak ładnie się przed tym uczuciem bronił i sam siebie przekonywał, że powoduje nim wyłącznie chęć zemsty
Niezbyt przypadł mi do gustu motyw z ukrywaniem doczesnych szczątków starego księcia i to że dopełnił on żywota leżąc na głównej bohaterce. No mało romantyczne okoliczności
Mimo tych kilku "ale" jestem zadowolona z lektury. Historia mnie wciągnęła, bohaterowie przez dłuższy czas darli ze sobą koty i była między nimi chemia, a kiedy żadne argumenty nie działały Lilith potrafiła przemówić Dansburemu do rozsądku ciosem paterą na słodycze. Jako, że bardzo lubię motyw kiedy para głównych bohaterów początkowo nie pała do siebie sympatią tutaj czułam się usatysfakcjonowana