- Jak tam, obudziła się wasza wysokość? No, jak się czujesz? Nie mdli? Rzygać ci się nie chce? We łbie się nie kręci?
Gdyby w tym głosie był choć ślad troski, to może bym i uwierzyła, że jest szczerze zaniepokojony.
- Daj sobie spokój, przesiądę się na Pegaza.
- Gdzie się chcesz przesiadać, siedźże, obiecuję dziś nie próbować cię zabić, w nocy na to zarobiłaś.
- Rozumiem. Teraz będziemy się liczyć precyzyjnie. Ja cię ratuję, ty mi przesuwasz termin. Przewidujesz jakieś zniżki?
- Daruj sobie. Lepiej powiedz, coś ty wczoraj robiła?
- Nie co, tylko jak! - Poprawiłam się w siodle, usadawiając się wygodniej. W biodro wbiła mi się rękojeść jednego z kindżałów Kesa. Cholera! Wzdrygnęłam się. Jak mogłam zapomnieć, że ten świr jest cały obwieszony stalą, starczyłoby, żeby ze mnie zrobić gustownego martwego jeżyka.
- Kes, weź ten nóż! Trzymaj to ścierwo z dala ode mnie!
Podejrzanie długo milczał.
- To nie był nóż - powiedział wreszcie. - Mogłabyś ostrożniej traktować mój... moje niektóre części ciała?
Pożółkłam. Trudno, żebym czerwieniała, mając złotą krew.
Jesienne ognie.