Skończyłam powtarzać
"Kradzione pocałunki". Właściwie jak się okazało to niewiele już z tej książki pamiętałam. Tylko w ogólnym zarysie, że stary książę dobierał się do bohaterki, dostał jakiegoś ataku i zmarł, a bohater pomógł jej potem pozbyć się ciała. I że ktoś ją później szantażował i zmuszał do ślubu.
Zdecydowanie dużo bardziej podobała mi się pierwsza połowa książki, ponieważ była lżejsza i przyjemniejsza. Potem nieco przytłoczyła mnie intryga i zaczęło irytować zachowanie głównej bohaterki. Rozumiałam jej strach przed skandalem i kompromitacją w oczach towarzystwa, a tym samym konieczność złapania "dobrej partii". Po ucieczce matki na jej barkach spoczął obowiązek przywrócenia dobrego imienia rodzinie. Mimo to ciągłe ględzenie o tym i pogodzenie z faktem, że musi wyjść za mąż za psychola, który najprawdopodobniej zamordował swego wuja, szantażował ją i ogólnie nie odnosił się do niej zbyt przyjaźnie, działało mi na nerwy. No i jeszcze to, że własny ojciec miał do niej tyle ciepłych uczuć, że wystawił ją staremu zboczuchowi na tacy, aby przypieczętować małżeństwo
Tylko to, że przytruty księciunio wyciągnął kopyta podczas napastowania jej, uchroniło ją przed gwałtem. A ona gdy już tę wiedzę o podstępie ojca posiadła nadal wszystko robiła w imię dobra rodziny
Nie wiem, skoro ostatecznie i tak sprzeciwiła się woli ojca i sama zaproponowała żeby ją wydziedziczył mogła równie dobrze wcześniej się zbuntować. No i ona wplątała markiza Dansburego w cały ten galimatias z pozbywaniem się zwłok. To znaczy jego inwencją było rozebranie starucha i wsadzenie mu do ręki butelki z winem, ale księciu zeszło się bez jego interwencji więc nie musiał uczestniczyć w tym całym przedsięwzięciu . Co prawda nie był to objaw jego szczególnej szlachetności i dobroci serca, bo miał w tym swój własny interes, ale i tak. Dobrze, że bohaterka w końcu trochę się ogarnęła, bo momentami wydawała mi się straszną mimozą i miałam przeogromną chęć jej przykopać.
Za to bardzo przypadł mi do gustu bohater. Niby taki cyniczny, zepsuty hulaka, ale przy tym uroczy i na swój sposób sympatyczny. Podobało mi się jak powoli wpadał we swoją własną pułapkę. Chodzenie za Lilith na wszystkie bale i przyjęcia żeby w odwecie za afront zaciągnąć ją do łóżka i skompromitować zaowocowało tym, że się w niej zakochał. A jak ładnie się przed tym uczuciem bronił i sam siebie przekonywał, że powoduje nim wyłącznie chęć zemsty
Niezbyt przypadł mi do gustu motyw z ukrywaniem doczesnych szczątków starego księcia i to że dopełnił on żywota leżąc na głównej bohaterce. No mało romantyczne okoliczności
Mimo tych kilku "ale" jestem zadowolona z lektury. Historia mnie wciągnęła, bohaterowie przez dłuższy czas darli ze sobą koty i była między nimi chemia, a gdy wszystkie argumenty nie skutkowały Lilith potrafiła przemówić Dansburemu do rozsądku ciosem paterą. A takie rzeczy to ja lubię