"The Unsung Hero" - Brockmann Suzanne
Terrorysta był, bomba też i nawet ktoś strzelał
Porucznik Tom Paoletti ulega wypadkowi podczas akcji. Po ciężkim urazie głowy kilka tygodni znajdował się w stanie śpiączki, zaś po opuszczeniu szpitala dostaje nakaz wypoczywania przez najbliższy miesiąc. Postanawia odwiedzić swego wuja (brata dziadka), u którego mieszkał przez kilka lat, będąc nastolatkiem. Kilka dni zmienia się w pełen miesiąc w wyniku zbiegu okoliczności. Po pierwsze, w rodzinnym mieście bohater wpada na trop terrorysty, który oficjalnie nie żyje. Tom nie jest pewien, czy może ufać samemu sobie, bo przeciwnik nie do końca wygląda jak przed laty. Przeczucie nie jest wystarczające dla jego zwierzchników, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę skutki uboczne przebytego wypadku. Po drugie, po siedemnastu latach spotyka swoją młodzieńczą miłość, wówczas piętnastoletnią, Kelly. Obecnie kobieta jest pediatrą, ma za sobą nie do końca udane małżeństwo i wróciła na jakiś czas do miasta, by zaopiekować się swym śmiertelnie chorym ojcem. Oprócz tego na scenie pojawia się dwóch starzejących się weteranów wojennych (wuj bohatera i ojciec bohaterki) oraz odrobinę zbuntowana nastolatka (siostrzenica bohatera).
Przyznam się szczerze, opis wygląda jakoś tak słabo. Chyba tak na dobrą sprawę trochę za poważnie. Książka bardzo poważna nie była, mogę zapewnić. Miejscami było zabawnie, gdzie indziej zwyczajnie, a czasami wzruszająco. Jako całość jest warte przeczytania.
W momencie rozpoczynania lektury, stwierdziłam, że mam jednak nie po kolei w głowie. Współczesność, SPL i nie wiadomo co jeszcze. Sama sobie książkę wybrałam, a potem będę marudzić, że "do chrzanu". Nie ma, jak się dać zaskoczyć. Pozytywnie, oczywiście.
Historia z pierwszego planu była właśnie taka zwyczajna. Spotkanie po latach z niewielką domieszką nieporozumień. Akurat nie takich, by ktoś się poczuł skrzywdzony, a jedynie takich, które wypada wyjaśnić. Dziewczyna z sąsiedztwa, która wcale taka miła nie była. Określenie przylepiło się do bohaterki i ta koniecznie chciała się go pozbyć. Nie żeby była niemiła, ale chciała być postrzegana jako pełna osoba, a nie tylko przez pryzmat tego, co na powierzchni. Trochę mnie drażniła jej gadanina na temat tego, że ona jednak trochę szalona jest, bo chciałaby zrobić to czy tamto. Rany, kobieto. Rusz cztery litery i to zrób, a nie gadaj. Fakt, zrobiła też, ale po co tyle ględzenia o duperelach? Tego nie potrafiłam do końca ogarnąć.
Zbuntowany niegrzeczny chłopak, który wcale taki niegrzeczny nie był. Ten akurat nie usiłuje na każdym kroku udowadniać, że serce ma (Przeciwieństwa się przyciągają czy jakoś tak). Nawet w jednym momencie... Nie napiszę co. Kto chce, niech sobie przeczyta. I tak pewnie kto już miał, to dawno zapoznał się z tą historią.
Historia z planu drugiego to osiemnastoletnia Mallory. Kolejna postać z koszyka pod tytułem "nie sądzić po pozorach". Nastoletni romans z fanem komputerów (s-f czy fantasy? Nie wiem, zapomniałam.) i rysownikiem komiksów. Trochę posłodzone, ale interesujące. Nawet nierealne na dłuższą metę, po dłuższym zastanowieniu, tylko kogo to obchodzi. Romanse to takie bajki/baśnie dla większych dzieci, a przecież nikt nie zarzuca bajkom/baśniom braku realizmu.
Wisienką na torcie była opowieść o wojnie - II wojna światowa, dwaj mężczyźni, jedna kobieta i śmierć. O matko i córko. Jakby mi coś takiego podano w formie całej książki, bez słodszych akcentów w postaci romansu w podwójnym wydaniu i z podwójnym HEA, popłakałabym się, rzuciła książką o ścianę i głowiła się nad, jakże mądrym, pytaniem: "Dlaczego?" A tak... Tak to wyszło bardzo dobrze. Smutno, fakt, ale autentycznie dobrze. I nawet już nie sama opowieść o tym, co w trakcie wojny się zdarzyło, choć już to było przygnębiająco godne podziwu, tylko to, co nastąpiło później i działo się przez kolejne lata. Interesująco wzruszające.
Dla mnie to była ciekawa książka. Bliska nawet przekonania mnie, że współczesność (o tyle względną, że akcja ma miejsce w roku 2000, czyli jakiś czas temu) można polubić, tylko wypadałoby wiedzieć, czego szukać. Trzeba pamiętać, że nie warto patrzeć tylko na główną parę, bo wyglądają dość blado bez całej otoczki i historii pobocznych. Ciężko uwierzyć, że bez SPL mogłoby między nimi cokolwiek zaistnieć w tak krótkim czasie. Moją ocenę w znacznym stopniu windują wspomnienia wojenne i przyjaźń dwóch staruszków.
Co by tu jeszcze? Nie wiem. Może się spodobać, a może i nie. Pewności nigdy nie ma, choć ja jestem raczej nastawiona optymistycznie. Jeśli ktoś się spodziewa wielkiego objawienia, nie mogę napisać, że je znajdzie. Ba, ja nawet wiem, że to żadne objawienie nie jest. Przyjemnie spędzony czas, choć nie pozbawiony pewnych wad. Jedno muszę przyznać, nie mam ochoty narzekać, że mogłabym w tym czasie przeczytać jakiś historyk. A zdarza mi się czasem