przez Księżycowa Kawa » 14 lutego 2015, o 19:53
Tak mi w końcu się zebrało:
„The Book of Life” stanowi ostatni tom trylogii Księgi Wszystkich Dusz Deborah Harkness. Jako że z tomu na tom było coraz bardziej interesująco, stało się oczywiste, że przeczytam następny, aby dowiedzieć się, jak dalej potoczyły się losy bohaterów, a także aby dokładniej poznać ten świat i jego tajemnice. Oczywiście fakt, że wydawnictwo postanowiło nie wydawać ostatniego tomu, nie był wystarczającym powodem, aby mnie powstrzymać. Aczkolwiek nie całość czytałam w oryginale, ale o tym za chwilę.
Początkowe zdania wydawały mi się wyjątkowo przystępne, czyli tym chętniej przystąpiłam do czytania. Tyle że przez cały czas miałam wrażenie, że ślizgam się po powierzchni tekstu, nie mogąc się zanurzyć. Być może gdybym miała więcej czasu…, ale w międzyczasie to i owo się zmieniło, przez co w efekcie przerzuciłam się na polską wersję (mało czasu, sporo czytania). Przy okazji pozwolę sobie wspomnieć o tym kilka słów, jako że dowiedziałam się o istnieniu tej wersji stąd, z forum. Tłumaczenie jest na tyle płynne, że czyta się w zasadzie sprawnie, nie gubiąc się w tym. Poza tym mam wrażenie, że tłumaczki zadbały o to, aby pozostawić wcześniejsze określenia, zachowawszy ciągłość. Wprawdzie na początku trochę dziwnie czyta dialogi w cudzysłowie, lecz można do tego się przyzwyczaić. W każdym razie dzięki temu o wiele więcej osób będzie mogło dokończyć przygodę z tym cyklem. Tym bardziej że warto.
„The Book of Life” niewątpliwie zaskakuje, a także robi wrażenie jako całość – jest w tym prawdziwy rozmach, chociaż chwilami bardziej mi się podobały niektóre fragmenty, urzekając swoim specyficznym czarem. Na przykład Matthew i Diana oraz ich rozmowy; ich wzajemna troska; przybycie Chrisa i jego reakcja na rewelacje, którymi został uraczony, a następnie to, jak wszystkich zaczął rozstawiać po kątach. Potem jeszcze doszła Miriam ze swoimi pomysłami. Albo Phoebe Taylor i jej podejście do sztuki. Jednocześnie przy tym często przyłapywałam się na tym, że miałam ochotę powrócić do poprzednich tomów, w szczególności gdy jakiś urywek nawiązywał do wcześniejszych zdarzeń, aby sobie przypomnieć dokładnie, jakimi to słowami zostało opisane, aby znowu z tym się zapoznać. Niesamowicie to mnie kusiło, chyba jak nigdy dotąd. Wciąż jeszcze mnie kusi…
Powrót do teraźniejszości oznacza, że Matthew i Diana nie tylko muszą przygotować się do nadchodzącej wojny, lecz również należy zmierzyć się z nowymi wrogami. Nie jest to bynajmniej łatwe zadanie. Choćby dlatego, że nagle pojawia się Baldwin de Clairmont, który jest nawałnica i tornado w jednym. Po jego drugiej wizycie niemalże trzeba było ogłosić stan klęski żywiołowej. Sama wojna to coś więcej niż tylko wymachiwanie mieczykami i takie tam. W tym przypadku ważniejsza okazuje się wiedza, a także zdobyte informacje. No i oczywiście odpowiednio dobrane sojusze. Należy również dokonać wielu trudnych wyborów. Oprócz tego pojawiają się nieoczekiwanie pewne osoby, przypominając o sobie.
Tak swoją drogą, punkt kulminacyjny odbywa się w niespodziewanym miejscu. Aż chciałoby się zapytać, skąd ten pomysł. No i mogłoby być ukazane w innym świetle. Niemniej jednak koncepcja na rozwiązanie zaistniałego problemu była intrygująca, w jakiś sposób zaskakująca oraz przykuwająca uwagę.
Przypadł mi do gust również sposób, a jaki Harkness ujęła uczucie Diany i Matthew, a także całą ich relację, jednocześnie przy tym trudno mi to wszystko ująć w słowa. Po prostu mam ochotę o tym raz jeszcze poczytać. I ten rys bezwzględności pojawiający się od czasu do czasu wydał mi się fascynujący.
W gruncie rzeczy gdy skończyłam czytać, pomyślałam, że chcę więcej. Bynajmniej nie miałam ochoty rozstawać się z bohaterami.
Co tu dużo mówić? Cykl zasługuję na uwagę.
Nie ma dobrych książek dla głupca, możliwe, że nie ma złych dla człowieka rozumu.
Denis Diderot
"If you want it enough, you can always get a second chance." MM
*
“I might be accused of social maladjustment,” said Daniel. “But not a psychopath. Please. Give me some credit.” MM
*
Zamienię sen na czytanie.