Tabitha Graham, właścicielka dobrze prosperującej księgarni, i Devlin Colter, przystojny biznesmen, poznają się na luksusowym statku pasażerskim odbywającym rejs po Morzu Karaibskim. Pasują do siebie idealnie, a przynajmniej Tabitha tak sądzi, dopóki na pięknej karaibskiej wyspie nie odkrywa szokującej prawdy. Śmiertelnie przerażona, opuszcza statek i udaje się do domu. Nie sądzi, że Devlin ruszy za nią w pościg... Tak się złożyło, że w pewnej chwili przeglądałam oceny książki „Przygoda na Karaibach” i poczułam się zaskoczona, że są takie niskie. No cóż, sama praktycznie od samego początku byłam przekonana do tej historii i niezwykle dobrze przy niej się bawiłam. Oprócz tego miałam wrażenie, że nieco odbiega od schematu znanego u Krentz. Przede wszystkim przypadło mi do gustu to, jak została przedstawiona relacja głównych bohaterów, a także podejście do tematu. Swoista nieporadność Devlina zdawała się mieć coś w sobie romantycznego i uroczego, a także nie obawiał się tego, że jeśli pozwoli kobiecie przejąć pałeczkę w pewnych sprawach, zaszkodzi to jego męskiemu wizerunkowi. Inaczej mówiąc, nie odczuwał potrzeby, aby za wszelką cenę udowodniać, jaki tu z niego macho i tak swoje wiedział. No i od początku się starał pozyskać względy Tabithy, dostrzegłszy w niej kogoś jedynego w swoim rodzaju. Lubię takie ujęcie tematu.
Tak się składa, że Tabitha Graham ma za sobą nieudane małżeństwo, które znacząco podkopało jej wiarę w siebie, przy tym jest dość nieśmiała, a także nie za bardzo potrafi się odnaleźć w tłumie. Dopiero podróż po Karaibach stwarza dla niej możliwość pewnej odmiany. I tak, gdy statek zatrzymuje się na jednej z wysepek, które w tym czasie można zwiedzać, w bocznej uliczce Tabitha natyka się na pobitego Devlina Coltera. Udziela mu pomocy, a co za tym idzie, to stanowi początek zachodzących zmian. Chodzi o to, że Tabitha widzi w nim pokrewną duszę, kogoś, kto jest podobny do niej, a to skłania ją do działania, odnalazłszy w sobie potrzebną śmiałość. Devlin z kolei chętnie oddaje się w jej opiekuńcze ręce, odkrywając przyjemność bycia obiektem troski. Na dodatek wzbudza w nim prawdziwe zainteresowanie, uświadomiwszy sobie, że dotąd nie spotkał kogoś tak wyjątkowego, a zatem pragnie kontynuować tę znajomość (można wręcz powiedzieć, że za wszelką cenę) i tym samym dochodzi do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli sprawy pozostawi w rękach Tabithy, pozwoliwszy jej nadawać tempo ich relacjom, ponieważ nie chce jej wystraszyć, ani zrazić do siebie. Tym samym skwapliwie zgadza się na wszystko, co mu proponuje, zwłaszcza że dobrze z tym się czuje. I jest gotów przyznać się do bólu oraz cierpienia, jeśli tylko to może ją przy nim zatrzymać. Trzeba jednak zauważyć, że Tabitha dość błędnie interpretuje jego zachowanie, sądząc, że to wynika z jego nieśmiałości oraz wrażliwości, co znakomicie zostało opisane. Z drugiej strony potem Devlin twierdził, że mimo wszystko jest wrażliwy, że przynajmniej taki przy niej się staje. Nawet z tym się zgodzę.
Przez pewien czas wszystko idzie mniej więcej z planem obojga i ku ich obopólnej satysfakcji. I z jakim zaangażowaniem Tabitha serwowała mu drinki, aby łatwiej go było uwieść! Tematyka rozmowy również okazała się nietypowa, którą zresztą Devlin zaanektował tylko wyłącznie dla siebie. Niestety, wkrótce na jednej z wysp dochodzi do bardzo przykrej sytuacji, w wyniku której Tabitha dowiaduje się w nieprzyjemnych okolicznościach o przeszłości Devlina i co gorsza jego motywy postępowania zostają przedstawione w wyjątkowo niekorzystnym świetle, wręcz przekłamane. Zdezorientowana skraca wycieczkę i wraca do domu. A po przemyśleniu wszystkiego postanawia nie zamykać się ponownie w skorupie, lecz wyjść do ludzi – w tym celu wydaje pamiętne przyjęcie urodzinowe.
Niedługo potem Devlin uznawszy, że Tabitha nieco już się uspokoiła po niefortunnym incydencie na wyspie, wpada z niezapowiedzianą wizytą i w konsekwencji ma okazję do obejrzenia rezultatów, jakie wynikły po przyjęciu. Jednocześnie przy tym przeżywa niezły szok, zastając tam młodszego od siebie mężczyznę, przez co urządza scenę zazdrości, ale nie przynosi takich efektów, jakich oczekiwał. Z drugiej strony zazdrość nie zaślepia go do tego stopnia, aby nie potrafił wyciągnąć odpowiednich wniosków z tego, co tam zobaczył. Bardzo to mi się podobało.
Oprócz tego zrobiła na mnie wrażenie scena, w której Devlin spokojnie pozwolił poniekąd stanąć w swojej obronie. Z pewnością miał tę świadomość, że sam sobie by poradził, ale było mu niesłychanie miło, że w końcu ktoś inny o niego się troszczy.
Po przeanalizowaniu opowieści jeszcze raz doszłam do wniosku, że ze strony Tabithy byłoby jednak rozsądne, gdyby dała szansę Devlinowi na wyjaśnienie, czym tak naprawdę się kierował. Po prostu odrobię za łatwo uwierzyła w wszystko, co najgorsze, a nie we własną ocenę sytuacji. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że nie jest tak prosto walczyć z brakiem pewności siebie. No i z drugiej strony Devlin wtedy nie miałby tak dobrego wejścia i trochę byłoby tego szkoda, ponieważ to świetna scena, a także ta cała rozmowa o smokach.
Jak dla mnie „Przygoda na Karaibach” to drugi harlequin, który wyróżnia się spośród innych. I miałabym ogromną ochotę na więcej takich historii.
PS. Wprawdzie tym razem tytuł nie jest zły, ale oryginalny – „Fabulous Beast” bardziej do mnie przemawia. I przy drugiej okładce już nieco się postarali – wyszło im tak wakacyjnie.