Od czego by tu zacząć? Otóż chyba od tego, że książka jest zwyczajnie dobrze napisana. Czyta się lekko, wciąga, fabuła jest skonstruowana logicznie, z głową, może bez większych zaskoczeń, ale też bez siary. Trochę taka Erin Brockovich z seksownym senatorem na dokładkę. Ale do rzeczy.
Pierwszy tom sensacyjnej serii I-team, której bohaterami są dziennikarze z redakcji pewnej gazety z Denver. Każdy tom będzie o kolejnym członku ekipy. Zaczynamy od Kary MacMillian, trzydziestodwuletniej samotnej matki, dziennikarki z działu politycznego, bardzo zdolnej, pracowitej, w sferach politycznych traktowanej jako "twardy orzech do zgryzienia". Jest dociekliwa, zadaje niewygodne pytania, profesjonalna do bólu (bólu głównie tych, z którymi przeprowadza wywiady). Kara MacMillian jest także samotną matką czteroletniego chłopca, miała nieszczęście nawiązać romans z klasycznym (wręcz przerysowanym, ale o tym później) dupkiem-adwokatem, który zostawił ją natychmiast, jak dowiedział się, że jest w ciąży. Od pięciu lat żyjąca w celibacie Kara nie ufa mężczyznom, co jest całkiem uzasadnione, zważywszy, że obawia się, żeby jakiś mężczyzna w jej życiu nie przywiązał do siebie jej syna, Connora, a następnie ich nie zostawił, rujnując poczucie bezpieczeństwa dziecka. Kara jest także dzieckiem samotnej matki, więc tym bardziej ma powody, żeby nie ufać mężczyznom. Ot, ojciec jej dziecka zostawił ją tak samo jak jej własny ojciec.
On. Senator Reece Sheridan. Do zerzygania przystojny, do zerzygania uczciwy, do zerzygania szlachetny, do zerzygania idealista, do zerzygania (a nie, przepraszam, zapędziłam się) dobry w łóżku. Eks-nauczyciel, który postanowił kandydować, gdyż nakłonili go do tego uczniowie. Facet-ideał. Inteligentny, błyskotliwy, ba nawet zbudował własnoręcznie dom w Górach Skalistych. Dom jest tak idealny, że nadaje się na konkurs architektoniczny. Jeśliby pan senator przegrał w wyborach, to mógłby uczyć, budować domy w górach, zajmować się projektowaniem wnętrz albo pozować do zdjęć. Mógłby także otworzyć restaurację, gdyż cudownie gotuje albo prowadzić piwniczkę win, bo na winach też oczywiście się zna. Albo wystartować w konkursie Mister USA dla swojej kategorii wiekowej (jakoś tak w okolicach 35). Jak na mój gust, on jest ciut za idealny. Autorka próbowała wprowadzić jakiś element niby traumy, gdyż jego akurat opuściła mamusia i wychowywał go tatuś, ale nie poszło to jej za specjalnie. Reece jest fajny, ale - no nawet w książkach nie ma takich bohaterów.
Na szczególne wspomnienie zasługuje scena poznania się naszych bohaterów. Otóż znana w redakcji z bezstresowego podejścia do randek i seksu Holly wyciąga Karę do nocnego klubu celem ułatwienia jej wyrwania jakiegoś faceta. Kara nie jest zainteresowana wyrywaniem facetów, ale godzi się wyjść z Holly. I przypadkiem spotyka senatora. Wie, oczywiście, kim on jest, zrobiła z nim parę telefonicznych wywiadów, ale nigdy nie spotkali się osobiście. Zaczynają rozmowę (on też ją zna ze zdjęcia w gazecie), później, w czasie, kiedy Kara jest już po trzech Margheritach, senator dosiada się do stolika przypadkowo podsłuchawszy fragment dość pikantnej rozmowy o seksie między dziewczynami, dołącza do rozmowy. Scena jest naprawdę zabawna, wstawiona i pozbawiona hamulców Kara zadaje mu przeróżne, baaaaaardzo kłopotliwe i intymne pytania. Reece świetnie się bawi. Później odwozi pijaną Karę do domu, odmawia zwyczajowej filiżanki herbaty, ale zapowiada się na inny raz, kiedy Kara będzie trzeźwa. Po wytrzeźwieniu Kara chce oczywiście zapaść się pod ziemię. Senator dzwoni, umawiają się na randkę, senator przyjeżdża po nią do domu i następuje kolejna wtopa (Connor wybiega z jej sypialni z wibratorem, który przypadkowo znalazł w szufladzie). A później... jest fajnie, tak zwyczajnie. Nawet ten moment, kiedy ona czeka na jego telefon po tej pierwszej randce, a on nie dzwoni przez parę dni, żeby sobie nie pomyślała, że się za nią ugania, jest taki... zwyczajny, fajny, taki kojarzący się z prawdziwym życiem. Później romans się rozwija, oczywiście, nie bez problemów (Kara i jej lęk przed zaangażowaniem się), w rozwinięciu romansu nieco przeszkadza, ale i nieco pomaga intryga sensacyjno-kryminalna.
Intryga sensacyjno-kryminalna. Jak mówiłam: Erin Brokovich. Kara wpada (przez cynk od początkowo anonimowego informatora) na ślad poważnej afery ekologicznej. Duży zakład zatruwa w okolicy powietrze pyłami, a wodę środkami chemicznymi. W aferę zamieszani są także politycy. Kara jest zastraszana telefonami od anonimowego stalkera. Jest nawet próba zabójstwa. Powiem tak: intryga jest dobrze poprowadzona, chociaż nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, kto z polityków za nią stał. Jeśli autorka chciała wprowadzić element zaskoczenia rozwiązaniem intrygi, to IMHO zostawiła za duże okruszki po drodze... Ale co do samego napięcia i poprowadzenia akcji nie mam zastrzeżeń.
Zastrzeżenia mam w zasadzie tylko dwa: jedno to rzeczony zbyt idealny Reece. Choć muszę przyznać, że pewną rysą w jego nieskazitelnej zbroi jest stosunek do eks-kochanki, lobbystki Alexis. Owszem, wykorzystała go, ale taki rycerz nie nazywałby kobiety publicznym słowem wprost. Drugie zastrzeżenie to tatuś Connora. Dupek, owszem, ale na Boga, facet jest adwokatem w średnim wieku, dobrze opłacanym, obracającym się w wielkim biznesie i w polityce, czyli należałoby założyć, że nie jest kompletnym idiotą. Jego chwalenie się przed Reecem, że zostawił Karę, bo chciała go wrobić w dziecko, a "on nie chciał tego szczeniaka" było chyba najbardziej nieprawdopodobną sceną w książce. Rozumiem, że było potrzebne autorce do pewnego zwrotu w akcji, ale nie kupuję tego.
Poza tymi dwoma lekkimi zgrzytami, reszta jest OK. Ciekawa autorka, sądzę, że warto przyjrzeć jej się z bliska. Seria I-team ma w tej chwili sześć części (plus opowiadanie 1,5, nie wiem, czy jest więcej opowiadań). Pisała także historyki, na pewno do nich zajrzę.
Ogólnie: 9/10
(odjęłam dwa punkty za zgrzyty, ale dodałam jeden za scenę poznania się Kary i Reece'a - cudeńko)