Życie Georgie się rozpada... Sławny mąż - gwiazdor kina akcji - porzucił ją na oczach milionów. Jej kariera filmowa się załamuje. Jej image bohaterki romantycznych komedii znudził się fanom.
Co może zrobić blednąca gwiazda, gdy czujne obiektywy aparatów paparazzich czyhają na jej każdy krok... i każdą łzę?
Postanawia przechytrzyć wszystkich, fanów i wrogów: wziąć ślub na niby i udawać zakochaną i szczęśliwą. To będzie dla Georgie życiowa rola - zagrana bez reżysera, bez scenariusza, za to z zupełnie nieprzewidywalnym partnerem... Uważam, że „Z miłości” zaczyna się naprawdę paskudnie. Osobiście sama nigdy nie miałam do czynienia z paparazzi (z całą pewnością nie chciałabym), lecz po przeczytaniu wielu książek mam o nich jak najgorsze zdanie i po raz kolejny w nim się utwierdzam. Żadna kara na nich nie spada, niestety! I jako że miałam akurat kiepski nastrój, zrobiłam sobie małą przerwę, a potem strasznie mi się nie chciało wracać i czytać, jak paparazzi znęcają się nad Georgie. Wydawało mi się to zbyt przygnębiające.
Niemniej jednak w końcu zdobyłam się na to, aby zajrzeć do środka i stawić czoło dalszej akcji. W zasadzie miało być tylko na chwilę, tyle że nieoczekiwanie owa chwila znacząco się wydłużyła. Następnego dnia było podobnie. Inaczej mówiąc, jak już zaczęłam czytać na poważnie, szło mi dobrze, nawet się wciągnęłam. Aczkolwiek mogłam obejść bez dokładnego opisu o tym, jak Georgie przygotowywała się do wyjścia oraz bez kolejnych powtórek tego. Jak na mój gust było zbyt szczegółowe. Poza tym większość w mniejszy bądź większym stopniu jakoś się broni.
Chyba powinnam wspomnieć jeszcze o jednym, a mianowicie niespecjalnie przepadam za opowieściami związanymi z życiem wielkich gwiazd i w ogóle o aktorach w roli głównej (jak co do czego przychodzi, nie bywa tak wspaniale, jak to wygląda na pierwszy rzut oka). Ostatecznie tutaj to nieszczególnie mi przeszkadzało. I przy okazji zaczynam podejrzewać, że jestem nieuważnym czytelnikiem, gdyż wcześniej dużo słyszałam, że Phillips wyżywa się na znanych nazwiskach i że to raczej wywołuje negatywne reakcje. Owszem, kilka znanych nazwisk zostało wymienionych, przeplata się przez akcję, lecz nie odniosłam wrażenia, że SEP jakoś specjalnie im dogryzała. Jeśli już, bardziej tym, którzy nie zostali wymienieni z nazwiska (widocznie po prostu pewne sytuacje aż prosiły się o komentarz). Tak czy inaczej, dla mnie ten wątek nieszczególnie się wyróżniał. I gdyby nie wcześniejsze opinie, zapewne w ogóle bym na to nie zwróciła uwagi. Oprócz tego mam niejasne wrażenie, że w innej książce było więcej na ten temat.
W gruncie rzeczy zainteresowała mnie postać Bramwella, ponieważ jak na bohatera posiadał naprawdę sporo wad, a także postępował raczej nie bohatersku (głównie względem bohaterki), co wydaje mi się całkiem miłą odmianą wśród innych postaci. Dopiero w epilogu zdaje się być inny, ale widocznie małżeństwo mu służyło, powiedzmy. Rzecz w tym, że Bramwell sprawia wrażenie postaci wiarygodnej, przynajmniej w moim przekonaniu. Dodatkowo przy tym mi nie przeszkadzało, że Bram jest przedstawiony jako przystojny, wyjątkowo atrakcyjny itp., gdyż wyszło jakoś tak naturalnie, czyli bez niepotrzebnej nachalności. Z kolei Georgie – jak dla mnie – to postać, która za bardzo daje się sobą kierować oraz za bardzo nad sobą użala się, co niezbyt mi odpowiada. Rozumiem jednak, że tak musiało być. Również postać jej ojca, Paula, okazuje się z czasem coraz ciekawsza, czy też sama Chaz. W moim odczuciu to jest przyzwoita historia, mimo że nie zrobiła na mnie większego wrażenia, ale na koniec Phillips zgrabnie ujęła osiągniecia filmowe Brama. I zasadniczo nie podoba mi się wątek, w którym bohaterzy robią tyle dużo, aby ukryć pewną prawdę, pod koniec zwykle informują o tym każdego, kto ich chce słuchać, bo nagle to przestaje być ważne. Po prostu to mnie nie przekonuje, po raz kolejny.
Fabularnie również jest nieźle, przynajmniej jak na taką historię. Niemniej jednak zastanawia mnie trochę, dlaczego Lance, który tak aktywnie wtrącał się w życie byłej żony, nagle sobie odpuścił. I w ogóle tak znienacka znika z opowieści, że potem nie ma żadnej o nim wzmianki. Pojmuję, że tak mógł postąpić rozsądny człowiek, ale tego nie da się powiedzieć o Lansie. Tak swoją drogą, Lance oddałby przysługę światu, opuszczając go, zanim by się rozmnożył (może i tak zrobił, skoro w końcu się odczepił od Georgie?). Po zastanowieniu przychodzi mi do głowy ponadto, że o parach drugoplanowych mogłoby być bardziej jednoznacznie, a także powinno pojawić się doprecyzowane przedstawienie ich uczuć, w szczególności w przypadku Chaz i Aarona, skoro autorka już zaczęła to i owo sugerować na ich temat. Jedynie Paul i Laura doszli do jakiegoś porozumienia (szczęściarze!).
Jeszcze jedno mi przyszło na myśli przy powieści „Z miłości”, a mianowicie bohaterzy Phillips często miewają w zwyczaju odwalać krecią robotę, czyli sami pod sobą kopią dołki, aż gdy gorzej już być nie może, a wtedy obrywają w łeb cegłą i raptem dostają olśnienia, a co za tym idzie, rozpaczają, że wszystko spieprzyli, a następnie zaczynają kombinować, jak odzyskać bohaterkę. Po prostu jakby bez utrudniania sobie ponad wszelką miarę życia się nie dało. Pocieszające w tym jest jedno, że to miewa logiczne uzasadnienie i mimo wszystko bohater nie wychodzi na ostatniego kretyna. W pewien sposób wydaje się bardziej ludzki.
Ogólnie rzecz ujmując, książka „Z miłości” jest w porządku i nie mam pojęcia, dlaczego wywołuje raczej negatywne emocje, kojarząc się powszechnie z nudą itp. No cóż, tak się składa, że sama jakoś owej nudy nie odczuwałam. W gruncie rzeczy spodziewałam się czegoś znacznie gorszego…
PS. Pozwolę sobie zauważyć, że wydawnictwu Amber tym razem przynajmniej z jedną okładką całkiem nieźle wyszło i kto wie, gdybym miała dostęp do tej z fioletowym kwiatem, może tak bym się nie ociągała z czytaniem.