ewa.p napisał(a):uwielbiam Rillę,to moja ulubiona część serii o Ani.Walter i jego Kobziarz(równiez wiersz),emocje,które budziła jego śmierć,Rilla i Krzyś,wojenne dxziecko,Rilla,która z dziecka staje sie kobietą,zakup kapelusza i jej wizyta w kinie z Anią)...Ta książka jest bardzo emocjonalna,na przemian płaczę przy niej i się śmieję
– Dzień dobry, poruczniku – odparła grzecznie Heather.
Była wyraźnie przestraszona. Lekkim ruchem głowy wskazała na Simona, jakby
chciała powiedzieć „Uważaj na niego, coś się dzieje”. Monty zaczął podejrzewać, że
mieszkańcy Dziedzińca znają już nowiny.
Przez chwilę przyglądał się Simonowi.
– Skręcił pan nogę? – zagadnął wreszcie niezobowiązująco.
Simon cisnął książkę na stół.
– Skopała mnie z łóżka – parsknął. – Śnił jej się koszmar, więc chciałem ją obudzić,
a ona skopała mnie z łóżka. – Monty nie musiał pytać, o kim mówi. Heather, która
wpatrywała się w Wilczą Straż szeroko otwartymi oczami, również o to nie spytała.
– A potem zaczęła wydzielać ten zapach i dziwnie się zachowywać, niby dlatego że
byłem w ludzkiej formie. – Simon ciskał na stół kolejne książki. Jedna spadła na
podłogę, ale nie zwrócił na to uwagi. – Co to za różnica, czy mam futro, czy nie
mam? – zwrócił się nagle do Heather, a wyraz jego oczu mówił jasno, że spodziewa
się odpowiedzi.
– Mmmmmmm… – zaczęła niepewnie, rzucając Monty’emu zrozpaczone
spojrzenie. – Noooo… Mój tata nie ma nic przeciwko temu, żeby kot spał koło mojej
mamy, ale gdyby kot zmienił się w człowieka, pewnie by mu to przeszkadzało.
– Dlaczego? – dopytywał Simon. – To przecież nadal byłby kot, tylko w innej
formie!
Heather wydała dziwny dźwięk i zamilkła na dobre.
Monty odchrząknął lekko.
– W takiej formie mógłby uprawiać seks z ludzką kobietą – zaryzykował.
– Ale ja nie chciałem uprawiać seksu! – wykrzyknął Simon. – Chciałem się tylko
schować pod kołdrę! – Obrzucił Heather wrogim spojrzeniem. – Kobiety są dziwne.
– Co się stało? – spytała.
Meg! Skoczył ku niej, ale gdy poczuł zapach krwi, wycofał się, skomląc. Czuł tę
cudowną woń i to było w porządku, ale smak w jego ustach już nie.
– Co się z tobą dzieje? – wyglądała na zmęczoną. – Jesteś ranny? Chory?
To niesprawiedliwe! Kazała mu przyrzec, że się nie przemieni, a teraz zadaje
pytania, na które nie mógł jej odpowiedzieć, ponieważ nie potrafiła komunikować
się na sposób terra indigena.
Pokręcił głową. Tylko tyle mógł zrobić w tej sytuacji.
Na chwilę oparła się o futrynę.
– No dobrze. Skoro nic ci nie jest, muszę… spuścić wodę i umyć ręce. Myślałam, że
coś się stało i nie dokończyłam.
Wróciła do łazienki i zamknęła za sobą drzwi, mocniej niż zwykle.
Wtedy frontowe drzwi do jej mieszkania otworzyły się i zamknęły z trzaskiem.
– Meg! – zawołał Vlad. Simon natychmiast się przemienił, złapał dżinsy, które
zostawił na podłodze koło łóżka, i założył je, zanim Vlad dotarł do sypialni. – Co się
dzieje? – spytał wampir.
– Nie jestem pewien.
– Jesteś chory?
– Nie. – Prawdę powiedziawszy, kiedy się całkiem rozbudził, poczuł się zupełnie
dobrze. Oszołomiony, owszem, ale wypoczęty i pełen energii.
Meg wróciła z łazienki i zmierzyła wzrokiem ich obu.
– Co się z wami dziś dzieje?
– Poczułem krew – wyjaśnił Simon. – I zdenerwowałem się. – Popatrzył na jej
piersi. Czy rana się otworzyła? Jeśli się otworzyła i zaczęła krwawić, to czy Meg
znów wypowie proroctwo? A może się cięła? Czy to dlatego poszła do łazienki? –
Mam coś zapisać?
– Nie. – Meg była wyraźnie spięta. – Tej krwi nie towarzyszy wizja ani proroctwo.
Przechylił głowę na bok.
– To są jakieś inne rodzaje krwi?
Vlad, który stał bliżej Meg, zajrzał jej w twarz i cofnął się o krok. A Wilk pożałował,
że założył dżinsy i nie może przemienić ogona, żeby zakryć nim genitalia.
– Jestem kobietą! – krzyknęła. – To jest normalne! – Simon spojrzał pytająco na
Vlada, który wydawał się równie zaskoczony jak on. – Uważacie, że chociaż innym
dziewczynom to się zdarza, mnie nie powinno?
Zapewne najlepiej będzie nie wspominać, że choć mieszka na Dziedzińcu od
trzech miesięcy, po raz pierwszy zrobiła tę kobiecą rzecz. Może wieszczki krwi mają
cieczkę raz na kwartał? Skąd Inni mają to wiedzieć? Ich ludzkie pracownice zwykle
brały sobie wtedy wolne, żeby nie podniecać drapieżników zapachem krwi, więc tak
naprawdę po raz pierwszy miał do czynienia z kobietą, która robiła coś takiego, a
nie była terra indigena – zresztą u większości rodzajów terra indigena samica
miewała cieczkę tylko raz albo dwa razy w roku.
– Meg… – zaczął słabo Vlad, ale zmiażdżyła go wzrokiem
– Skoro nie mogę wrócić do łóżka, idę zaparzyć sobie rumianku.
Jak na tak niską i szczupłą osobę, potrafiła okazać siłę bizona.
Vlad spojrzał niepewnie na Simona.
– Co się dzieje?
– Myślę, że Meg ma cieczkę. – Wiedział, że ludzie tak tego nie nazywają, ale był
zbyt oszołomiony, żeby przypomnieć sobie teraz właściwe słowo. – Śniło mi się coś.
Musiałem wyczuć zapach krwi, bo…
Vlad odchylił kołdrę, ale gdy zobaczył rozmazaną na prześcieradle krew, przykrył
je z powrotem.
– Nie chcę, żeby Meg wściekła się na mnie za wtykanie nosa w jej prywatne
sprawy, więc nie widziałem tego. – Poprawił poduszkę i zmarszczył brwi. – Dlaczego
zjadłeś róg poduszki?
To by wyjaśniało ten dziwny smak w jego ustach. Zamiast odpowiedzieć, Simon
założył sweter.
– Ty zajmij się Henrym i Tess, a ja zajmę się Meg, dobrze? – Zatrzymał się na
chwilę w progu. – Ludzkie kobiety. One wtedy wariują, prawda?
– Jeśli wierzyć temu, co piszą mężczyźni – odparł Vlad.
Usłyszeli w kuchni brzęk, a potem pełen złości okrzyk Meg.
Simon westchnął.
– Chyba się nie mylą.
– Daj mi brzytwę – warknął.
Już o tym kiedyś rozmawiali.
– Jest moja.
– Może rzeczywiście powinnaś być na tym spotkaniu, ale nie pójdziesz na nie z
brzytwą w kieszeni. Nie w dniu, kiedy masz te kobiece fochy.
Przez chwilę żałowała, że nie jest tak silna jak niektóre bohaterki w książkach.
Naprawdę miała teraz ochotę chwycić PNK i rozbić na głowie Simona.
Kobiece fochy! Jak on śmie!
– To nie ja wyłam dziś rano na całe gardło – teraz ona warknęła. – Co takiego ci się
śniło, że zżarłeś moją poduszkę?
Pochylił się ku niej i naparł na nią całym ciałem.
– Śniło mi się, że cię gryzę.
Już jakiś czas temu zauważył, że kobiety uwielbiają facetów, którzy potrafią zatrzymać
taksówkę, kiedy wydaje się, że nie ma na to najmniejszych szans. Dlatego do perfekcji
wyćwiczył tę umiejętność.
- To wspaniałe. - Trudy rozejrzała się dookoła.
- Uwielbiam uliczne korki.
Uśmiechnął się, ponieważ on też je lubił.
- W Nowym Jorku ci ich nie zabraknie - zapewnił.
- Stań na chwilę tutaj, gdzie mniej wieje, a ja złapię taksówkę.
Mógłby po prostu po nią zadzwonić, ale to byłoby oszustwo. Chciał powiedzieć swojej
wybrance: „Ja Tarzan, ty Jane... jechać taksówka".
- Ja to zrobię. - Trudy podskoczyła w kierunku ulicy.
- Posłuchaj, nie wiesz, co mówisz. O tej porze...
- Umiem to zrobić. Ćwiczyłam - pochwaliła się.
- Posłuchaj, nawet jeśli w Virtue są jakieś taksówki, to...
- Ćwiczyłam gwizdanie - przerwała mu po raz drugi.
Zanim zdążył ją powstrzymać, wsadziła palce do ust i gwizdnęła przeraźliwie.
Taksówka zatrzymała się z piskiem opon przy krawężniku.
- Widzisz. - Popatrzyła na niego z triumfem. - Udało mi się!
- Nieźle ci poszło - mruknął, próbując ukryć rozczarowanie.
Trudy leżała na łóżku i jęczała, ukazując minispódniczkę i czarne, koronkowe majtki,
doskonale pasujące do siatkowych pończoch. Mimo że nie był to jęk rozkoszy, Linc poczuł,
że jego członek stał się jeszcze większy. Osiągnął wręcz astronomiczne rozmiary. Niedługo
nie będzie mężczyzną z prąciem, ale prąciem z doczepionym do niego mężczyzną.
Bała się, że zobaczy ją w tym stanie któryś z gości pensjonatu.
- Jak tu ciemno. - Spojrzała w okna. - Która godzina?
- Późna. Zdecydowanie późna - odparł, wprowadzając ją
do środka. - Mów ciszej, wszyscy już śpią.
- Ach, ciszej - zniżyła głos do szeptu, kiedy wchodzili na
górę. - Czy pocałujesz mnie na dobranoc?
Skręcił w stronę ich pokojów.
-Nie.
- Ale ja lubię, jak mnie całujesz - upierała się.
- Szkoda. Staram się nie zadawać z kobietami, które są na
tyle pijane, że nie wiedzą, co robią.
Wyrwała mu się i próbowała iść samodzielnie, podpierając
się co jakiś czas o jedną albo drugą ścianę. Kiedy uderzyła
w jedną z nich, powiedziała:
- Tak, ciszej. Żeby nikogo nie zbudzić.
- Właśnie - mruknął i zatrzymał się przed drzwiami do
jej pokoju. Okazało się jednak, że są zamknięte. - Masz
klucz? - spytał.
- Jaki klucz?
Przez chwilę się wahał, ale potem wpuścił ją do swego
pokoju.
Popatrzyła na niego mało przytomnie.
- Ty też kiedyś byłeś dziewicą - zauważyła nagle.
Zignorował tę uwagę i wszedł do łazienki. Odkręcił na
chwilę zimną wodę, która wydała mu się wręcz lodowata,
i włożył pod nią głowę.
- Byłeś, byłeś, przyznaj się - powtarzała.
Wszystko, co się wydarzyło w ciągu ostatnich godzin, wydawało
mu się nierealne. Nie miał pojęcia, jak to się stało, że
Hadley trafiła do Tipped Barrel. Teraz na pewno będzie się
tego wstydzić. Oczywiście, jeśli zapamięta cokolwiek z wydarzeń
dzisiejszego wieczoru.
Kiedy wrócił do pokoju, siedziała na podłodze, opierając
się plecami o jego łóżko.
- Byłeś, byłeś - powtarzała jak dziecko.
- To chyba jasne, nie? - przyznał w końcu.
Pierwszy starający się o rękę Marsali jest już tutaj, milordzie!
- zawołał Johnnie od drzwi.
Po jego słowach na sali zapanowała głucha cisza. Cook omal
nie upuściła półmiska z truflami, który niosła na stół. Wszystkie
głowy zwróciły się w stronę korytarza, skąd dochodził dziwny
klekot.
- Co to jest, u diabła? - Duncan wyprostował się w krześle,
na wszelki wypadek kładąc dłoń na rękojeści szabli. W drzwiach
pojawiło się coś okrągłego. Johnnie cofnął się, by nie zostać
zmiażdżonym przez ogromną beczkę na śledzie, z której wystawały
włochate nogi.
Duncan zerwał się z krzesła. Jego głos rozległ się w ciszy jak
grzmot.
- A cóż to ma znaczyć?!
Z beczki na śledzie wysunęła się głowa i nagie ramiona.
- Mógłbym zapytać o to samo, milordzie - prychnął rozsier
dzony przybysz. - Czy to jest przykład gościnności MacElginów...
gonienie człowieka przez góry i wrzosowisko, żeby go rozebrać
i... i...
Wysunął się z beczki, by ukazać zgromadzonym tłusty zadek
oblepiony błotem i pierzem. Marsali zakryła oczy dłonią, lecz nie
udało jej się powstrzymać śmiechu. Kilku mężczyzn także aż
trzęsło się z radości, lecz śmiech zamarł im na ustach, gdy
naczelnik spiorunował ich wzrokiem.
Duncan kolejno spoglądał na głównych podejrzanych. Na
Marsali, Johnniego, Lachlana, Owena, Donovana. Przy stole nie
brakowało żadnego ze znanych mu napastników. Ale przecież, na
litość boską, ktoś musiał być sprawcą.
- Kim jesteś, sir? - zapytał, przenosząc wzrok na groteskową
postać w beczce.
- Jestem Dougal MacDougall z Glen Beag, milordzie. Przybyłem
tu na twoje łaskawe zaproszenie i zostałem zaatakowany
przez członków twojego klanu.
- Czy w tej sali znajduje się ktoś, w kim rozpoznajesz
napastnika, Dougalu MacDougall z Glen Beag?
Dougal skrył się w beczce i kołysząc się jak kaczka, podszedł
do stołu. Jego pospolita twarz aż kipiała złością, kiedy po kolei
przyglądał się wszystkim zgromadzonym. Dopiero gdy zobaczył
Marsali, złagodniał.
- Nikogo tu nie rozpoznaję, milordzie - powiedział zduszonym
głosem.
- Może zostałeś zaatakowany przez wrogi klan - zasugerował
Lachlan.
Donovan brząknął na harfie.
- Tak. to na pewno znów ci MacKelburne'owie. Zawsze sieją
zamęt.
Duncan zmrużył oczy. Długimi palcami niespokojnie bębnił
w oparcie krzesła. Wrogi klan, akurat. Od razu wiedział, że to
robota MacElginów, jednakże nie mógł przecież powiedzieć, że
„nagrodą", którą starał się komuś podsunąć jest przywódczyni
napastników. Obrzucił ją spojrzeniem wyrażającym szacunek,
zaprawiony niechęcią. Jej oczy błysnęły wesoło.
Moi ludzie przeczeszą wrzosowisko w poszukiwaniu winnych
i dopilnują, żeby została im wymierzona kara - powiedział
spokojnym tonem. - Proszę opisać napastników.
Dougal spojrzał z wdzięcznością na Duncana, wyraźnie już
udobruchany. Z łomotem przesuwając beczkę, próbował sięgnąć
po kielich z winem, który podawał mu Lachlan.
- To była kobieta, chuda kobieta w okularach, i jej prosiaki.
Kątem oka Duncan dostrzegł, jak Marsali podnosi kielich do
ust, by ukryć uśmiech.
- Zostałeś zaatakowany przez kobietę... i jej prosiaki?
Dougal uniósł drżący podbródek.
- Nie była sama. Była ich cała gromada. - Uniósł beczkę wyżej,
jakby chciał się bronić. - Zostałem przewrócony, pokonany...
- Przez gromadę prosiąt? - zapytała Marsali, stawiając kielich
na stole.
Lachlan wydął wargi.
- Chyba miał na myśli grupę kobiet. Są bardziej podstępne niż
prosiaki.
- Przecież powiedział, że była tylko jedna kobieta - rzekł
Owen.
Marsali pokiwała głową.
- Tak. W okularach.
- A może coś źle zrozumieliśmy - odezwał się z kąta sali
Donovan. - Może został zaatakowany przez gromadę prosiąt
w okularach?
Marsali zmarszczyła czoło.
- Czy prosięta noszą dzisiaj okulary?
- Oczywiście, że tak - rzekł poważnie Owen. - Kiedy
w zeszłym roku byłem w Inverness, widziałem tam dentystę
jadącego na koniu, który miał sztuczne zęby.
- To się nie mieści w głowie - szepnęła Marsali.
Dougal wyglądał tak, jakby miał zaraz się rozpłakać.
- To była gromada dzieciaków, milordzie! Okropnych, krwiożerczych
dzieciaków z łukami i strzałami, wymierzonymi prosto
w najważniejsze części mojego ciała! Nie miałem wyjścia,
musiałem się poddać!
- Wielki Boże - westchnął Duncan, przykładając dłoń do
czoła. - Pomocy!
Marsali położyła rękę na jego ramieniu.
- Boli cię głowa, milordzie? - zapytała słodkim, niewinnym
głosikiem. - Może pomasować ci skronie? Zaparzyć rumianku...
zaśpiewać kołysankę?
“You seem in a pretty good mood.”
“Da, I run over motorist on the way here. Very satisfying.”
“Nick,” she exclaims, batting at my arm.
“Little hitman humor,” I joke.
Powrót do Czytamy i rozmawiamy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 4 gości