No więc, poznałam już Drew Evansa.
Drew Evans to facet który pieprzy na okrągło.
Pieprzy przez 300 stron, na których opisuje kilka miesięcy ze swojego życia. Zycia podrywacza i pogrywacza
Troche mnie to znudziło. Nie lubie jak facet ciągle kłapie jadaczką.
Humor w książce był często wysilony (choć, muszę przyznać, usmiałam sie szczerze nie jeden raz), tak więc trudno było zdecydowac, czy to co nam Drew mówi, to prawdziwe wyznania, czy, przybierająca czasem autoironiczne grymasy, maska rozpieszczonego, cynicznego gówniarza. Pewnie raz tak, raz tak.
Bohaterka, Kate, jednak mi sie nie podobała. Niby, z jednej strony, kobieta pewna siebie (no bo czy niepewna siebie myszka pierwszego miesiąca w nowej pracy objezdza z góry na dół syna szefa, osobę o ugruntowanej, mocnej pozycji w firmie?), z drugiej strony chowa sie pod stół widzac w klubie byłego narzeczonego. Zapytajcie, dlaczego? Bo ubrana jest w strój słuzbowy, który zdaniem Billa, powoduje że nie jest kobieca. Niby dziewczyna z zasadami, a szybko ląduje w łózku z notorycznym dziwkarzem, o którego ospermionych przygodach na jedną noc oraz w pewnej taksówce, słyszała nie raz.
Najbardziej podobala mi sie przyjaciołka Kate, Dee Dee. I na nią warto było poczekać, to prawdziwa petarda. Pod koniec ksiązki wygarnęła Drew, to co wiele czytelniczek miało na koncu języka. Nie zaliczyła go do mężczyzn, tylko do psów, które, gdy sie już znudzą wywalczoną kością, ruszą za kazdą suką w rui, która da się powąchać. Nie widze w tym okresleniu nic obrazliwego dla kobiet, a o godność suk raczej walczyć nie będę. Zaś sam Drew podczas swojej opowieści często podkreśla, ze w życiu intymnym - nie wiem czy w tym przypadku to własciwe określenie - kieruje sie tylko czystym popędem, a popędu przecież nie można obwiniać. W sumie Drew sam okresla swoje miejsce, czyż nie? Dee Dee robi brutalne, chamskie, ale i otrzezwiające podsumowanie przerywając na chwilę monolog Drew, potok jego mądrości, 'mądrosci', spis ułud i gierek. Ot, taki mały łyk zimnej wody po pięciu talerzach kisielu.
Męskie POV w wykonaniu Drew (zresztą autorka konsultowała go z męzczyną) ani mnie nie dziwi, ani nie powoduje moralnego wzburzenia. No bo co? Moze to przerysowane, lecz takie typy były, są i będą. Autorka słodzi tylko w finale. A to ze Drew reprezenuje typ, którego nie lubię, nie szanuję, to inna sprawa kaloszy.
Ksiązka jest, imo, sprawnie napisana, o wiele lepiej niz inne debiutanckie z tego gatunku. Zdecydowanie wolę czytać takie niz np, "Forever You", o której juz tu napisałam.
Czy to romans? Jestem zdania że tak, oczywiście z tych X-rated.
Aha! Co mnie zaskoczyło? Drew jest feministą... więc nie jest az tak jednowymiarowy, paniedzieju-ten-tego, prawda?