Gniew Colta rozgorzał na nowo.
- Czy ty, do diabła, myślisz, że masz przed sobą drugą Jessie?! To cholerna księżna, Angel!
Takie jak ona nie załatwiają spraw same, wynajmują do tego ludzi.
- Nie byłabym taka pewna, Colcie Thunderze - wtrąciła się Jocelyn, kontrolując głos. - Dasz
mi swój rewolwer, żeby się przekonać?
Ich zaskoczone miny wyraźnie mówiły, że obaj o niej zapomnieli w trakcie tej zażartej
dyskusji. Angel drgnął. Colt odwrócił się gwałtownie, z twarzą wykrzywioną grymasem. Trudno,
rzuci jej rewolwer. Będzie miał szczęście, jeśli celując do niego, poprzestanie na odciągnięciu
kurka.
- Należy ci się, wiesz! - Kipiała z gniewu. Może nie była gotowa go zabić, ale na pewno
musiała się wykrzyczeć. - Do diabła, dlaczego mnie nie uprzedziłeś, że masz swojego człowieka w
tym gnieździe żmij?! Czy wiesz, że ten twój cholerny przyjaciel najmniejszym gestem nie dał mi do
zrozumienia, że działa na twoje polecenie?! Wspomniał o przysłudze, lecz byłam pewna, że ma na
myśli Długonosego! A wiesz, co mu powiedział?! Że będzie się ze mną tak długo zabawiał, aż się
mną znudzi, a potem oczywiście mnie zabije.
- No taak - Angel wydał z siebie niewinne westchnienie, kiedy Colt znowu wbił w niego złe
spojrzenie. - Musiałem mu coś powiedzieć, zniechęcić go do pogoni za nami. Skąd mogłem
wiedzieć, że ich przytrzymasz?
- Więc dlaczego nie powiedziałeś jej prawdy, kiedy się stamtąd wydostaliście?
- O rany, Colt! Myślałem, że wie, iż nagadałem mu bzdur. Chyba dostatecznie dałem jej to
do zrozumienia. Uprzedziłem, że nie ma się czego bać. Naprawdę wystraszyła się tylko raz, kiedy
posłałem Drydena do Stwórcy. Flaki mi się przewracały, kiedy nam ją przekazywał.
Colt przeniósł spojrzenie na Jocelyn, czuła, że teraz z jakichś niezrozumiałych powodów
jego gniew obróci się przeciwko niej.
- No, pięknie - sapnęła. - Okazuje się, że to wszystko to moja wina, tak? Może zechcesz mi
to wyjaśnić?
- Jeszcze pytasz? Pozwoliłaś, by ten bydlak cię oszukał, a potem jeszcze przejęłaś się jego
śmiercią. Nie przypominam sobie, by ci choć powieka drgnęła, kiedy zabiłem przy tobie jednego
z tamtych bandziorów.
Nadal nie rozumiała, o co właściwie ma pretensje.
- Tamtego nie znałam, spotkałam go pierwszy raz w życiu. Poza tym zastrzeliłeś go w mojej
obronie. Angel zabił z zimną krwią. Mam nadzieję, że widzisz różnicę.
Zacisnął usta, dając do zrozumienia, że to wyjaśnienie go nie zadowala. Angel poczuł się
urażony jej zarzutem, ale nie miał ochoty wdawać się w dyskusję przy Colcie. Był nad wyraz
drażliwy, jeśli o nią chodzi. Jednocześnie nie zamierzał tego tak zostawić. Z zimną krwią... A niech
ją!
- Colt, znasz historię Drydena? - zapytał, odwracając jego uwagę od księżnej.
- Nie do końca - odwarknął. - Kiedy go skaperowali?
- Gdy zatrzymaliście się w Silver City. Zgodził się sprowadzić księżną, więc mogliśmy się
trzymać w bezpiecznej odległości, tak żebyś nas nie wytropił. Podobno żenił się z podstarzałymi
wdowami, a potem... je wykańczał. Masz pretensję, że kropnąłem kogoś takiego?
- Sam bym go zabił za to, że ci ją przekazał. Chryste, tego się nie spodziewałem. W końcu
przypomniałem sobie, gdzie widziałem go wcześniej. Kilka lat temu wyrzucili go z Cheyenne za
oszukiwanie przy kartach. I chyba była tam wdowa, którą bardzo zmartwiło jego nagłe zniknięcie.
- I nie raczyłeś mi o tym wspomnieć? - Oczy Jocelyn zapłonęły z oburzenia.
- Żeby zepsuć ci flirt? Sądziłem, że nie byłabyś z tego zadowolona.
Czyżby przemawiała przez niego zazdrość? Ta myśl wydała jej się tak niewiarygodna, że
czym prędzej ją odrzuciła. Niemożliwe. Już prędzej rozjuszyło go, że nie do końca poznał się na
Drydenie. Była zbyt zmęczona wyczerpującym dniem, by dłużej znosić jego humory i rozbawienie
Angela. Ten szubrawiec znowu szczerzył zęby!
- Łap!
Odrzuciła Coltowi rewolwer, żeby przypadkiem nie ulec pokusie. Nie zwracając dłużej na
niego uwagi, zwróciła się do Angela:
- Sir, protokół wymaga, aby podziękować ci za pomoc, nawet jeśli sposób, w jaki została
udzielona, był godny pożałowania. - Angel skrzywił się, lecz ona jeszcze nie skończyła. - Więc
proszę przyjąć najlepsze życzenia długiego, pozbawionego wydarzeń życia - i obyś w końcu zdechł
z nudów! Dobranoc, panowie!
Nie zaszczyciwszy ich choćby jednym spojrzeniem, chwyciła się łęku i wskoczyła na konia
Colta. Nawet nie próbowała wsunąć stopy w strzemię dopasowane do jego długości nóg, po czym
odjechała, nie zważając na swą niezbyt stabilną pozycję.
Colt nawet nie drgnął, a Angel rzucił mimochodem:
- Spadnie i skręci kark, jeśli będzie siedzieć bokiem.
- Ona tak jeździ.
- Ale nie na kowbojskim siodle.
Colt zaklął pod nosem.
- Duchess, wracaj! - zawołał.
Naturalnie, udała, że nie słyszy. Nie ruszył za nią. Wydał z siebie szczekliwy, indiański
okrzyk i czekał, kiedy usłyszy jej przekleństwa, gdy koń zawróci. Koń rzeczywiście zatrzymał się
i zawrócił, lecz księżna bez słowa ześliznęła się z siodła. Potem doszedł go przenikliwy gwizd,
który miał już kiedyś okazję słyszeć, o czym zupełnie zapomniał, i o mało nie został stratowany
przez ogiera Jocelyn, pędzącego do swojej pani.
Klnąc na czym świat stoi, pobiegł na spotkanie swego wierzchowca, wiedząc doskonale, że
ona pierwsza wskoczy na swego konia i nigdy nie dogoni jej, pędzącej na tej błyskawicy, która
wabiła się Sir George.
Angel podążył za nimi, śmiejąc się do rozpuku.