przez Janka » 29 stycznia 2015, o 01:04
Od kilku lat jestem całkowicie przekonana, że chick-lit zdechł.
Jego czas się skończył.
Minęła prawdziwa moda, a autorki, próbując się odnaleźć w nowej rzeczywistości, piszą jakieś pseudo-chick-lity lub słabe mieszanki książek obyczajowych z niektórymi cechami chick-litu.
Niby głęboko wierzę, że zdechł, a jednak ciągle mam cichą nadzieję, że może jednak się odrodzi w swej wspaniałej postaci. I ciągle daję szansę nowościom i nowym autorkom chick-litowym. Nadaremnie.
Znowu się zawiodłam.
Pani nazywa się Kirsty Greenwood, a książka, którą przeczytałam, to najprawdopodobniej jej pierwsze (wydane) dzieło.
Przede wszystkim jest źle napisana. W pierwszej połowie jest raczej nieatrakcyjna, bo sceny, dialogi i opisy nie posuwają akcji do przodu. Coś się tam dzieje, nawet stosunkowo dużo, ale niewiele jest to warte dla całości historii. Natomiast w drugiej połowie przeciwnie, nagle pojawia się strasznie dużo przeróżnych atrakcji. O ile w pierwszej części, oprócz ziewania, żadnych skutków ubocznych dla czytelnika z tego nie było, to w drugiej już bylo źle. Za dużo wątków dla niewprawnej autorki może oznaczać, że sobie z nimi nie poradzi i je pogubi. I właśnie tak się stało.
Przykładowo, bohaterka podsłuchuje strzępy rozmowy telefonicznej, z której wynika coś bardzo groźnego. Niestety do końca nie jesteśmy poinformowani, z kim była ta rozmowa i o co w niej chodziło. Jeśli było jakieś zagrożenie, to możliwe, że jest nadal. Nikt tego nie zakończył i nie wyjaśnił. Może ten zły bohater rozmawiał z płatnym mordercą, żeby zlecić zabicie ojca lub brata, a może ze swoim krawcem, który miał mu skrócić spodnie? Chciałabym to jednak wiedzieć. To tylko jeden przykład, bo takich niedopowiedzeń można w książce znaleźć masę.
Obowiązuje zasada, że "jeśli w pierwszym akcie na ścianie wisi strzelba, to w drugim lub trzecim musi wypalić". Tutaj parę albo paręnaście strzelb nie wypaliło.
Jeszcze jeden przykład: ktoś znajduje kopertę ze starymi dokumentami, a list zawierający wielką tajemnicę, skrywaną od lat, był urwany i brakowało zakończenia. Jeśli brakowało podpisu autorki listu, to powinno się na końcu książki okazać, że ktoś inny jest jego autorką, niż domniemywano. Nic takiego się nie okazało. Brak podpisu do niczego się autorce książki nie przydał. List w takim razie powinien być w całości, z podpisem. Inaczej tylko drażni czytelnika, a nie po to chyba książki powstają.
W liście pewna pani napisała do pana, że został ojcem, ale ona chce, żeby to się nigdy nie wydało i żeby jej mąż myślał, że to on jest ojcem. Jeśli list byłby od innej pani, to ktoś inny okazałby się teraz po latach tym synem i dziedzicem fortuny, niż jest nam wskazane. Panie były dwie. Plus żona. Nie wiem do dziś, po co w ogóle były tu dwie kochanki. To znaczy wiem, po co były temu panu. Tylko że nie wiem, po co były one pani pisarce i nam. Czytelnikowi starczyłaby jedna.
Tak się teraz zastanawiam, czy nie jest możliwe, że w oryginale książka jest dłuższa i te sprawy są powyjaśniane, a w mojej niemieckiej wersji coś się pomyłkowo urwało. Bo to wszystko jest jak z księżyca.
Zresztą cała książka była dla mnie jak z kosmosu. Co chwilę miałam wrażenie, że jakaś opisywana scena jest nierealna i niewykonalna. Od samego początku. Np. jest maksymalna śnieżyca, taka, że nie da się wyjechać z miasteczka i trzeba tu spędzić tydzień. Auta są uziemione. A bohaterka wychodzi z hotelu w trampeczkach i bez kurtki, szalika i rękawiczek. Idzie daleko za miasto do wielkiej posiadłości, bo chce porozmawiać z przyjaciółką, która tam mogła być. Póżniej wraca tak samo ubrana. Nie pożyczyła sobie ciepłych ubrań. Dobra, ja wiem, że Brytyjki pod względem odporności na zimno i niepogodę są inne i to dużo inne, niż mogłabym sobie wyobrazić, no ale gdzieś są tego granice. Reakcja człowieka na zimno o wiele bardziej pasuje mi w filmie "Pojutrze". Tutaj tego nie łykam.
Albo taki cyrk: bohaterka trafia już do tego domu, drzwi są otwarte, słyszy głosy, idzie tam i podsłuchuje bardzo dziwną rozmowę telefoniczną. Zostaje na tym przyłapana przez pana domu, który widzi ją pierwszy raz na oczy. I co on robi? Dzwoni na policję? Wszczyna alarm? Woła syna rozmawiającego za tymi drzwiami przez telefon? Nie, nic z tych rzeczy. Zaprasza ją do kominka i na herbatkę, a potem, żeby została dłużej u niego, bo tak fajnie im się rozmawia. A o czym? O jego dwóch kochankach, które miał na raz w młodości! Stary dziad rozmawia o seksie z dziewczyną, którą spotkał pierwszy raz w życiu. No żesz! Czy pani pisarka w ogóle nie myśli? No dobra, wiem, że Brytyjki i Brytyjczycy pod względem poczucia pruderii są inni, niż mogłabym sobie wyobrazić, no ale gdzieś powinny być tego granice.
Ogłoszenie:
Chick-lit zdechł, a to co teraz jeszcze powstaje to parodia.