A Elizabeth maszerowała. Jeszcze jak maszerowała! Nie dreptała, nie sunęła, nie robiła żadnej z tych rzeczy, jakie nakazała jej matka. Kwartet smyczkowy grał coraz szybciej, starając się dopasować tempo muzyki do jej kroków. Zatrzymała się niedaleko ołtarza, obok Ravenwooda.
Księcia, który nadal nie miał ochoty się odwrócić. Wikary, który wyglądał na wystraszonego jej energicznym marszem, spojrzał najpierw na jedno, potem na drugie z narzeczonych; jego oczy
za szkłami okularów wydawały się ogromne.
- Ehem - kaszlnął, próbując uprzedzić pana młodego, że przybyła jego
oblubienica.
Jego wysokość jednak nadal się nie odwracał.
Podły człowiek.
- Jak miło, że dziś przyszedłeś - zasyczała Elizabeth. Wreszcie książę
powoli się odwrócił.
Elizabeth zesztywniała. Ten drań wyglądał olśniewająco. Zupełnie inaczej niż zeszłego wieczoru, dziś rano gotów był zaimponować wszystkim swą elegancją. Krawat zawiązał według mody subtelnej, lecz wyrafinowanej. Ubrany był w ciemnoniebieski frak i płowego koloru spodnie, niemal równie nieskazitelne, jak jej ślubna suknia. Włosy zaczesał do tyłu tak, jakby istniały tylko po to, by dodać mu jeszcze więcej dworskiej elegancji. Jednak największą uwagę zwracał wyraz jego zielonych oczu.
Mężczyzna śmiał się do niej. Patrzył na nią, jakby wszystko to było świetnym żartem, a ona padła jego ofiarą.
- Tak się cieszę, że ty również się stawiłaś - rzekł, chociaż nie tak cicho, jak ona. - Wyglądasz całkiem ładnie.
- Dziękuję. - Elizabeth uśmiechnęła się z przymusem. -Ty wyglądasz dość upiornie.
- Och, dziękuję - odparł książę, równie uprzejmie.
Jeśli komukolwiek wydawało się dziwne, że oblubieńcy gawędzą sobie przed ołtarzem, nikt tego faktu nie skomentował. Za to wszyscy pewnie starali się usłyszeć, o czym mówiono.
- Możemy zacząć? - spytał książę, ponownie się zwracając do
oszołomionego pastora.
Mężczyzna zamrugał za szkłami okularów.Co zacząć? - zaciekawił się wikary.
- Ceremonię.
Pastor podskoczył, mówiąc:
- Och, ach, oczywiście. Oczywiście.
Elizabeth widziała, jak nabiera głęboko tchu, ściska Biblię, jakby błagał
o boską interwencję, a potem zaczyna:
- Drodzy parafianie. Zebraliśmy się dziś przed obliczem Boga...
Wtedy właśnie Elizabeth wpadła w prawdziwą panikę. Ceremonia ślubu
się rozpoczęła. Oblubieniec się zjawił. Wydadzą ją za mąż. Za księcia
Ravenwood.
Dobry Boże.
Nagle pomysł księcia, aby skoczyć z Mostu Westminsterskiego, przestał
wydawać się taki zły.
Fatalnym zbiegiem okoliczności wikary doszedł do kwestii: „ jeśli
ktokolwiek z was wie o przeszkodzie, która może stanąć na drodze
zawarcia przez tych dwoje małżeństwa w obliczu prawa, niech o tym
teraz powie", właśnie w tym momencie.
Elizabeth myślała i myślała, i myślała. Uciekać? Zostać? Zemdleć? Stać?
- Fakt, że pan młody jest podejrzewany o morderstwo, chyba nie mógłby
zostać uznany za przeszkodę? - spytała w desperacji.
Biedny wikary wybałuszył oczy.
- Elizabeth - zasyczała jej matka. Ktoś jęknął.
-Ja... - wyjąkał wikary - nie sądzę. Oblubieniec musiałby... być uznany
za winnego takiej zbrodni, jak mi się zdaje.
- Och - westchnęła panna młoda posępnie. Zerknęła na księcia,
spodziewając się po nim wściekłości. On natomiast spojrzał na nią z
aprobatą, kiwając głową.
- Szkoda. To był całkiem dobry pomysł. Nie wpadło mi do głowy, żeby
zapłacić komuś za to, aby wniósł sprzeciw. -Odwrócił się ponownie do
pastora. - Czy teraz jest już na to za późno?
- Na co? - spytał wikary.
- Żeby zapłacić komuś za sprzeciw?
Biedaczysko zaczął się pocić i pot strużkami spływał mu po głowie.
- Powiedziałbym, że tak, jaśnie panie.
- Hmmm - mruknął książę. - Szkoda. No cóż, proszę kontynuować.
To tylko fragment. Uwielbiam