Przeczytałam "Martwe Jezioro" i "Czy ten rudy kot to pies?". Uczucia mam mieszane. Myślę i myślę już ze dwa tygodnie i nie wiem, czy jestem w końcu na Tak, czy na Nie. Chyba jednak na Nie.
Przy książkach polskich pisarek gryzie mnie coś w ich stylu. Są pisane takimi dokładnymi, grzecznymi zdaniami jak dla debila. Wszystko jest jakieś takie infantylne.
"Martwe Jezioro" właśnie takie dla mnie było.
"Czy ten rudy kot to pies?" już było lepsze - albo przestał mi się rzucać w oczy ten styl, bo się w końcu przyzwyczaiłam, albo pani pisarka zrobiła postępy w nauce pisania.
Ale ten styl to jeszcze nic przy bohaterach "Martwego Jeziora". Bo oni byli absolutnie niedorzeczni. Tak masakrycznie czarno-biali, że to aż bolało. W życiu tak nigdy nie ma, żeby ktoś był zawsze i wszędzie zły albo zawsze i wszędzie dobry. Każdy może mieć dobre i złe cechy. Bandyta może być dobry dla dzieci, a złodziej może dokarmiać bezdomne zwierzątka. A anioł może się raz wkurzyć i dać komuś po uchu. Pani Rudnicka jednak na to nie wpadła. U niej jak ktoś jest zły, to do cna, jak dobry, to go wezmą żywcem do nieba.
Np.
W książce było też trochę makabry, która pasowała jak pięść do oka. To było za bardzo znienacka. Owszem, potem się okazało, że było to uzasadnione, ale najpierw wyskoczyło jak zając z rowu. W ogóle wydaje mi się, że tragedia z przeszłości była przekombinowana.
"Czy ten rudy kot to pies?" czytało mi się lepiej. Bohaterowie nie byli już tak stuprocentowo ukierunkowani na zło albo dobro. Historia miała też więcej sensu. Trochę tam było za dużo zbiegów okoliczności, ale już trudno, niech sobie będą.
Głupie było, że
A najdurniejsze, co tam było, to zakończenie, w którym
Pozytywne elementy też tam były, ale skoro postanowiłam, że jednak jestem na Nie, to je przemilczę.
Ogólnie czytało mi się sprawnie i lekko.
Pani Rudnickiej na pewno jeszcze nie podziękuję za współpracę. Przeciwnie, bardzo jestem ciekawa, jak się rozwijała w następnych książkach.