Księżycowa Kawa napisał(a):Nieraz udowodniali, że potrafią...
„Tylko mnie poproś” – w zasadzie miało być na chwilkę i na raty, szczególnie że słyszałam niezbyt pochlebne opinie, lecz wyszło zupełnie inaczej.
Wprawdzie w opisie zasugerowano, że Marcusem kieruje chęć zemsty, lecz osobiście uważam, że to jest wyjątkowo duże uproszczenie, ponieważ bynajmniej nie chodzi mu o to, aby mścić się z powodu urażonej dumy. Bardziej mu zależy na przywróceniu spokoju ducha, jaki go cechował, zanim poznał Elizabeth. Aczkolwiek to nie ukazuje się takie proste, gdyż szybko się przekonuje, że romans to mu za mało. Tak więc, Marcus od samego początku jest wyjątkowo zdeterminowany, aby zdobyć Elizabeth, zwłaszcza że ona zdecydowanie nie ułatwia mu zadania, wręcz przeciwnie, ciągle rzuca mu kłody pod nogi, a zatem musi naprawdę się natrudzić. Marcus się nie poddaje i ściga ją z prawdziwą pasją, pragnąc wierzyć, że gdzieś tam w końcu czeka go spokój. Jednocześnie przy tym jest bezczelny oraz arogancki, lecz i uroczy. Nawet bezwzględny. Podejrzewam, że bohaterka typu Elizabeth niewymownie by mnie denerwowała u innej autorki, lecz tutaj – u Day – wydawała mi się po prostu ludzka. Jakby nie było, jej zachowanie stało się katalizatorem fabuły i poniekąd wyznaczyła tempo, a także przebieg poszczególnych zdarzeń.
U Day cały ten konflikt pomiędzy bohaterami w zasadzie jest prosty, ale ma sens, przynajmniej w tym ujęciu, powiedziałabym, że jest nawet niezwykle interesujący. Po prostu to zostało tak opisane, że bohaterzy mają prawo do wątpliwości, inaczej mówiąc, nieporozumienie nie bierze się z powietrza, lecz wynika z obaw, które kryją się głęboko w nich samych. A późniejsza świadomość tego, co naprawdę się wydarzyło, nie sprawia, że od razu problem znika, lecz muszą nad tym porządnie popracować. Nie wiem, jak to inaczej określić, ale jest w tym pewna naturalność, że to wydaje się prawdziwe.
Zwykle nie przepadam za ślubami, ale tutaj to tak ładnie zostało opisane, że zrobiło na mnie wrażenie, chyba po raz pierwszy.
Obiło mi się o uszy, że jest tu za dużo seksów itp., jakoś na to nie zwróciłam uwagi, bardziej mnie interesowały zmagania Marcusa z samym sobą, a także oczywiście z Elizabeth. Przemawiał do mnie sposób, w jaki to zostało ukazane.
Cała akcja skupia się przede wszystkim na parze głównych bohaterów, reszta w mniejszym bądź większym stopniu się rozmywa, tworząc niezbyt wyraziste tło. Tylko od czasu do czasu trochę odsłaniając to i owo. Niemniej jednak całość wypada intrygująco oraz kompletnie. Umiejętnie to zostało wykonane. Tak nawiasem, coraz bardziej fascynuje mnie ten sposób ujęcia tematu.
Ciekawe, czy ktoś jeszcze podzieli moje zdanie na ten temat?
Jak nie wyobrażałam sobie, aby mnie ta Pani zainteresowała, tak teraz czuję się zaciekawiona