Był tylko jeden rodzaj małżeństwa, który uzyskał pełną aprobatę towarzystwa.
Małżeństwa szczęśliwe uznawano za wulgarne, zważywszy, że szczęście małżeńskie rzadko trwało dłużej niż dobrze ugotowany budyń. Małżeństwa nieszczęśliwe uznawano oczywiście za jeszcze bardziej wulgarne, podobnie jak mechanizm pani Jeffries, wymyślony specjalnie po to, by tłuc po tyłkach czterdzieści osób jednocześnie: odrażające, ponieważ połowa arystokracji doświadczyła tego na własnej skórze.
Nie, jedynym rodzajem małżeństwa zdolnym przetrzymać zmienne koleje losu było małżeństwo uprzejme. A powszechnie twierdzono, że najuprzejmiejszym małżeństwem ze wszystkich byli lord i lady Tremaine.
W ciągu dziesięciu lat małżeństwa żadne z dwojga nie powiedziało nigdy nic nieuprzejmego o drugim, ani do rodziców, ani do rodzeństwa, ani do przyjaciół, ani do obcych. Ponadto, o czym mogła zaświadczyć cała służba lordostwa Tremaine, nigdy nie było między nimi żadnych wielkich ani małych awantur, nigdy nie wprawiali się wzajemnie w zakłopotanie, ba, nigdy nawet nie sprzeczali się o nic.
Jednakże, każdego roku któraś ze świeżo kończących szkołę debiutantek zauważała - zupełnie jakby nie było to powszechnie wiadome - że lord i lady Tremaine mieszkali na różnych kontynentach, a ostatni raz w życiu spotkali się nazajutrz po ślubie.
Tak zaczyna się ta książka. Przyznam, że mam z nią pewien kłopot. Otóż jest bardzo dobrze napisana, autorka niewątpliwie ma lekkie pióro i nie nuży czytelnika. Ciekawym zabiegiem literackim jest prowadzenie akcji w dwóch płaszczyznach czasowych: a mianowicie w roku 1893, kiedy to lady Tremaine występuje o rozwód, chcąc wstąpić w nowy związek małżeński z niejakim lordem Freddym, i w roku 1883, kiedy lord Tremaine i jego przyszła żona się poznają. Od początku wiemy, że lord Tremaine zostawił żonę i wyjechał do Ameryki. Domyślamy się, dlaczego tak uczynił, aczkolwiek jego postępowanie wydaje się co najmniej przesadzone.
W ogóle lord Tremaine działa dziwnie,
Spoiler:
Gdyż, jak twierdzi w duszy, bo przecież jej się do tego nie przyznaje, ciągle i nieustająco ją kocha...
Panie darują, ale mogę to skomentować tylko dosadnie: a idź pan w choooj z taką miłością...
Gigi z kolei narozrabiała na początku, no ale miała tylko 19 lat i była pierwszy raz w życiu głupio zakochana.
Spoiler:
Przez całą powieść patrzymy, w jaki sposób bohaterowie w końcu do siebie docierają. Mój podstawowy problem z tą powieścią polegał na tym, że nie mogłam utożsamić się z bohaterką, a bohatera zwyczajnie nie rozumiałam i nie lubiłam.
Reasumując, pomysł był niezły, ale motyw żalu i pretensji bohatera wrobionego w małżeństwo przez bohaterkę był, moim zdaniem, lepiej rozwiązywany przez inne autorki, na pierwszą myśl przychodzi mi tu Judith McNaught i jej Trzy życzenia [Cud], w Private Arrangements za bardzo było to wszystko naciągane, zbyt mało prawdopodobne i mało romansowe, chociaż może psychologicznie nie całkiem od czapy. Nie bardzo wierzę w to HEA po takich jazdach, ale może się nie znam.
Nawet nie wiem, czy to polecić, chyba tylko w ramach dywersyfikacji gatunku. Poznawczo bowiem rzecz jest ciekawa i warta lektury, ale emocjonalnie dla mnie do kitu.