...kończę Rena...i mam mieszane uczucia co do tej części....zaczęło się super, akcja...logiczna intryga....a gdzieś w trakcie tego większość robi się taka sobie....Ren bardzo podobny w schemacie postaci do Asha...dodatkowo strasznie kontrastowy facet....wiekowy jak Ash...piękny jak bóstwo (matka jego boginią była, więc dobre geny)...ale też rzucony przez to na pastwę okropnej rodziny, brat wykorzystuje go jak może, ojciec nienawidzi i maltretuje...dodatkowo ma wadę przez którą wszyscy go poniżają -
...wpada w złe towarzystwo z tym Duchem Gryzzly....i tu dopiero jest galimatias....
...mija nasćie tysięcy lat...i pojawia się Kateri....kuzynka Sunshine, więc i Talon jest....i mnóstwo innych postaci....jest Ash, któremu cała ta sprawa wręcz wywołuje ból głowy (choć on nie miewa takich rzeczy)....a bombą jest iż
nasz Ash...
...sama Kateri początkowo całkiem fajna niewiasta....dużo wizji ma i to trochę chaosu wprowadza w poczytywaniu ale nie jest najgorzej...przy czym im dalej niewiasta robi się taka sobie...i to jej słodzenie Renowi...on też jej słodzi i wychodzi z tego przesłodzone trochę coś między nimi...
...i rzeczywiście galimatias trochę jest z tym mieszaniem panteonów...w pewnym momencie nawet Ash nie jest pewny czy to ogarnia....
...i nareszcie doszłam do ładu ze Sundownem...on jest którymś już wcieleniem Buffalo...czyli kumpla Rena z przed 11 tysięcy lat...a Abigail jego żona...to wcielenie Buttefly też z przed 11 tysięcy lat...wtedy się kochali ale brat Rena Coyote wkurzył się na to i ich przeklną...w między czasie jeszcze było krwawo....ale wracając do sedna...odnaleźli się w tych wcieleniach
ufff, ale to trochę poplątane się zrobiło....
...acha ...jeszcze Ren to Kruk jest....i Ptak Gromu....no cóż trochę tych funkcji ma....
...dodam iż pojawia się tez Sasha....
i Urian...