przez obession » 17 maja 2014, o 20:47
Na początku przepraszam za długi wywód, ale musiałam wylać swoją frustracje, zdradziłam chyba jednak zbyt wiele szczegółów fabuły, więc jeżeli ktoś jeszcze nie czytał i nie chce zepsuć sobie niespodzianki, odradzam dalsze czytanie.
Jestem właśnie po lekturze książki Osobne łóżka… Czytało się sprawnie i całkiem przyjemnie. Ale przyglądając się fabule aż chciałabym krzyknąć : dlaczego?! No właśnie dlaczego Catherine?!
Na początku pomyślałam sobie: banalna historia, ona w ciąży, na pewno będzie ślub i happy end jak stąd do Azji… Ale nie, nie wszystko było tu takie proste.
Ale po kolei: Catherine Anderson wraz z ojcem furiatem i matką pojawia się w domu swojego jednorazowego kochanka Clay, z którym na jej nieszczęście zaszła w ciąże. Clay nieszczęśnik, pełna konsternacja, ledwie ją rozpoznaje, w to że jest ojcem oczywiście wątpi. Bardzo niewiele pamięta z tej nocy, umknął mu nawet tak nieistotny szczegół, że dziewiętnastoletnia Cat była dziewicą. W trakcie tej rozmowy, przypadkiem dowiaduje się też, że ojciec wyładowuje swoją frustracje na Catherine, ale mimo to pozwala jej tak po prostu wrócić do tego domu, a co tam… Może przypadkiem straci dziecko, będzie po kłopocie… W takich momentach zastanawiam się gdzie są ci cudowni herosi z harlequinów…
Wracając jednak do Osobnych łóżek, to dalej jest tylko zabawniej… Clay, to jakiś antybohater, przynajmniej moim zdaniem. Nie myśli o Cat i o dziecku, tylko o reputacji i karierze prawnika i tylko dlatego proponuje dziewczynie ślub, oszukując przy tym wszystkich wkoło… Spotyka się ze swoją kochanką Jill i chwilami średnio się z tym kryje, no bo po co? Po tym jak ta kobieta informuje Catherine o jego grzeszkach (z satysfakcją oczywiście) gorliwe zaprzecza i tak naprawdę średnio mnie interesuje czy rzeczywiście z nią sypiał czy nie, bo potem odchodzi do tej kobiety, mieszka z nią, sypia i udaje, że wszystko jest super, a własne dziecko nawet ojca nie zna, co dla mnie jest trudne do zrozumienia… W ogóle tego bohatera trudno mi zrozumieć…
Ale do wściekłości doprowadził mnie fakt, że Catherine tak po prostu mu wybaczyła, to że odszedł do innej, że nie interesował się dzieckiem prawie wcale, że zachowywał się tak jak się zachowywał… Jak dla mnie to powinien się czołgać, powinien błagać, starać się, a nie tak po prostu… A ona powinna go rozgnieść butem jak robala… Eh… podeszłam do tego zbyt emocjonalnie…
Dodam jeszcze, że na początku Catherine podobała mi się, nie chciała pieniędzy, nie chciała ani łaski, ani litości. Była twarda, wplątała się w to małżeństwo i broniła przed bliskością, bo bała się cierpienia… Ale i tak cierpiała, dlatego pytam: czemu wybaczyła mu od tak z marszu?
Jednak muszę jeszcze tak na marginesie dodać, że podobało mi się, pani Spencer porusza we mnie jakąś czułą nutę… Szkoda tylko że nie było tu takiego Briana jak w Słodkich wspomnieniach…