ufff.... już dawno nie zdarzyło mi sie po przeczytaniu książki leżeć i myśleć. a juz na pewno nie po romansie. Moje myśli szaleją i napisanie czegokolwiek... zapewne, gdybym miała 20 lat nie poruszyło by mnie to tak bardzo.
Jesli miałabym podsumować kilkoma zaledwie słowami to: mrok. Od dawna nie czytałam, nie znalazlam sie w tak mrocznym i smutnym świecie. I nie piszę tu tylko o romansach. Przytłacza. To nie jest ciemność bohatera, który po spotkaniu miłości odnajdzie światło, to nie jest chwilowy problem. Ta ciemność była przed naszą historią, jest i pozostanie- cokolwiek się nie wydarzy. Mam wrażenie, że ten nastrój wynikał z tego, że to była książka bohatera nie bohaterki. Często mamy zapis odczuć obydwojga współrzędnych kochanków, jednak większość książek typuje na wiodącego narratora (czy tez bohatera) kobietę. Tutaj ewidentnie cały nastrój, historia i uczucia narzuca Jack Seward. Chyba nigdy nie spotkałam kogoś tak naznaczonego ciemnością. Do tej pory Panowie aspirujący do miana niebezpiecznych nosili w sobie piętno jakiegoś dramatu, tajemnicy rodzinnej etc. Ciemność Sewarda jest pochodną jego życia, wychowania- on po znalezieniu miłości nie stanie się słonecznym i radosnym kochankiem. Jego dusza nie została zraniona i ukryta- ona w dużej części już jest zniszczona nieodwracalnie. Dlatego pokochać on może - i jego pokochać może - Annie Wilde. Ona już doświadczyła "bezwarunkowego " uczucia, miłości prowadzącej do destrukcji lecz pozbawionej namiętności, zrozumienia. W tej sytacji uczucia Jacka są dokładnie tym czego jej potrzeba. Sama Annie jest również postacią dramatyczną - pochodząca z niskich sfer, gwiazda sezonu poślubiona uwielbianemu i rozchwytywanemu męŻczyźnie (z czasem z pozycji ideału spadniei poznamy oblicze narcyza). Obraz ich małżeństwa pokazuje nam się w historii powoli i odkrywamy jak fałszywa może byc wizja "mistycznej" miłości. Dawną Annie poznajemy z opisów znajomych i widzimy jak mąż manipulator i emocjonalny wampir wyssał z niej pewnośc siebie i stłamsił. Przy Jacku znowu może być sobą - czuć się wartościowa. Ale zanim dojdą do końca kłopotów sami muszą zburzyć swoje mury - tutaj nawet ich pierwszy seks jest pełen napięcia, walki - czytając wstrzymywałam oddech. a inne postaci? Tu nikt nie jest szczęśliwy. W wielu romansach mamy często postać drugoplanową humorystyczną, która wnosi ironię, dowcipy. Tutaj nikogo takiego nie ma. Jest niesamowity, przenikający opis zazdrości, straty, nieszczęśliwej miłości: Lord Strand. Hulaka, bawidamek, casanova. Jednak już na początku sam przyznaje, że Annie przed ślubem go pociągała, była inna od jego kochanek, był gotów się o nią starać. Teraz wróciła i Strand pomimo swojej opinii próbuje się do niej zbliżyć delikatnie, z uczuciem. Na drodze staje mu Jack. Opisy momentów, gdy Strand odkrywa uczucie Jacka i Annie są tak przenikliwe, aż czujemy jego ból. Strand drugi raz traci Annie - druga kobietę, którą mógł pokochać. Jest mi go żal bo zazdrość pokazuje nam jego jakże ludzkie uczucia. Gdyby był kochany i kochał to byłoby to wielkie uczucie, a tak... pozostaje mu kochanka Sophia- bierzę ją jako pocieszenie, z braku laku.. . Zazdrość dotyczy też Sophie - rozpuszczonej, zarozumiałej podopiecznej Annie. Odrzucona przez Jacka staje się zwykłą puszczalską chcąc stłumić uczucie - nie wiem czy miłości. Raczej porażki, zdruzgotanego samouwielbienia. Ale widzimy, że częsty i przypadkowy seks nie przynosi ukojenia. Jest chwilowym antidotum na samotność, ucieczką. Po każdym rozstaniu z kochankiem znowu jest sama, złośliwa, zazdrosna. jest mega scena - czytałam ją dwa razy - jakby kumulacja uczuć bohaterów w jednym miejscu. zaspoileruję:
Spoiler:
- Dobry wieczór paniom. Jack wszedł do pokoju, ściągając rękawiczki. Rozejrzał się wokół z uprzejmym uśmiechem, tak jakby spodziewał się ich wizyty. No cóż, przyznał Strand, istotnie mógł się ich spodziewać. Ten człowiek miał niezwykłą intuicję. Ciekawe, czy wyczuwa również, że tęsknię za jego żoną, pomyślał, starając się przybrać na twarz wyraz skupienia, podczas gdy lady Dibbs brzęczała mu nad uchem, opowiadając jakieś banały. Przecież nie minęły jeszcze dwa miesiące, kiedy sam mu powiedział, że Anne go pociąga... żaden mężczyzna nie zapomina takich rzeczy. Ale pociąg to nie to samo co nostalgia, prawda? Doprawdy, pomyślał, nie mogę ujawniać tak wiele, zwłaszcza wobec samego siebie. - Czy państwo już jedli? - spytał Jack, uśmiechając się niczym idealny gospodarz. Podszedł do Anne i stanął za jej plecami. - Czy możemy mieć zaszczyt zaproszenia państwa na obiad? Pons-Burtonowie, najwyraźniej zakłopotani, pośpiesznie wymruczeli podziękowania i wymówki. Niewątpliwie nie oczekiwali, że małżonek Anne nadejdzie, gdy oni będą właśnie pracowicie i wytrwale zbierali tu miód plotki. Jedno spojrzenie na przyszłą żonę wystarczyło, by Strand wiedział, czyjemu autorstwu można przypisać tę dezinformację. Sophia w najmniejszym stopniu nie sprawiała wrażenia zbitej z tropu. Wyglądała na rozbawioną. Jego maleństwo ujawniało dość niezwykłe poczucie humoru. - Proszę pozwolić, że zadzwonię przynajmniej po jakąś przekąskę - zaproponował Jack, tak jakby to był pałac, a nie podrzędnej jakości wynajęty dom, i jakby on był pławiącym się w luksusach potentatem, a nie zahartowanym w bojach żołnierzem. Swoboda tego człowieka jest wyjątkowa, pomyślał Strand z podziwem. On... Myśl znikła, zanim zdążyła się uformować, gdyż na oczach Stranda Jack wyciągnął rękę i ujął ten przeklęty spoczywający na jej karku pukiel. Przez chwilę bawił się nim od niechcenia. Intymność i posiadanie, zawarte w tym geście, biły w oczy... Strand wysiłkiem woli starał się oddychać równo. Bądź co bądź była jego żoną. Należała do niego. - Muszę się jakość wytłumaczyć z tego, że ukradłem wam Anne, panie North - powiedział gładko Jack, patrząc ponad ramieniem Northa prosto w oczy Stranda. Ten człowiek czyta w myślach, do diabła... - Mam nadzieję, że nie sprawiło to państwu zbytniego kłopotu? - mówił dalej Jack. North, ze wzrokiem przykutym do ręki Jacka pieszczącej kark Anne, wydał dziwny skrzek. Odkaszlnął i zaczął jeszcze raz. - Nie, nie! Właśnie przekazaliśmy Anne szczęśliwą wiadomość. Lord Strand ogłosił swoje zaręczyny z moją kochaną, małą Sophia. „Kochana mała Sophia” wpatrywała się zmrużonymi oczami w ciemną dłoń Jacka dotykającą połyskujących pukli Anne. Koniuszkiem języka zwilżyła usta. Strand niemal jej żałował. Chciałaby, by ta ręka spoczywała na jej karku... - Ach tak. Moje gratulacje, lordzie Strand. - Oczy Jacka były jak monety na powiekach zmarłego: płaskie i bez wyrazu. - Jestem pewien, że będzie pan równie - zrobił wymowną pauzę - usatysfakcjonowany w swoim małżeństwie, jak ja w moim. Pozostali usiłowali bez przekonania i bez powodzenia oderwać wzrok od intymnej gry toczącej się na ich oczach. Jack odgarnął włosy Anne i przez chwilę lekko pieścił kciukiem jej kark. Potem powiódł dłonią ku jej szyi i gestem właściciela zaczął gładzić delikatne ciało. Anne oblała się rumieńcem. Dzielnie uniosła podbródek. - Jestem pewien, że będę - odparł Strand sztywno. Zachowanie Jacka było horrendalne, możliwe wyłącznie wśród ludzi z najniższych klas. Strand zawsze był przekonany o poziomie Jacka. Nigdy nie widział, by traktował kogokolwiek, kobietę czy mężczyznę, łotrzyka czy księcia, w ten sposób... Równie dobrze mógł wypalić Anne na czole znak jako jej właściciel! Do diabła, żonaty czy nie, nie miał prawa ujawniać swego apetytu w tak zuchwały, wulgarny sposób... Usta lady Dibbs przypominały pułapkę na muchy. Pozostali wymieniali zgorszone spojrzenia. Musiał położyć temu kres. - Pułkowniku - zaczął - mam interesujące wiadomości na temat konia, którym był pan zainteresowany. Wie pan, mówię o tym wyścigowym Atwooda. - Ach tak? - mruknął Jack bez zainteresowania, najwyraźniej błądząc myślami gdzie indziej. Wciąż gładził szyję Anne. A ona? Pierś Anne, gdy na nią patrzył, wznosiła się i opadała coraz szybciej. Jego oczy nie były już puste; lśnił w nich ogień. - Nie chciałbym obrażać uszu dam różnymi nieciekawymi dla nich szczegółami - powiedział znacząco Strand. - Może więc, gdyby był pan tak uprzejmy... - Wyciągając ku niemu rękę, postąpił w kierunku hallu. Jack podniósł wzrok. - Obawiam się, stary, że nie jestem w tej chwili zbytnio zainteresowany końmi - oznajmił spokojnie. - Doprawdy, człowieku, pański rozkład zajęć został źle zaplanowany. Muszę przypomnieć, że jestem świeżo upieczonym małżonkiem i aż się palę, by móc się nacieszyć moją żoną... to jest towarzystwem mojej żony, naturalnie. - Nachylił się nad jej karkiem; usta zawisły tuż nad kremową skórą Anne. Strand, od niemal dwudziestu lat niewiedzący co to ambaras, poczuł gorąco na twarzy. - Jack... Jack wyprostował się i aż westchnął z rozdrażnienia. - Nie, lordzie Strand. Nie jesteśmy na końskim targu. Nie wyciągnie mnie pan z tego domu, nawet gdybym mógł kupić królewskie klejnoty za pół pensa czy rękopis listu Platona za tyle co nic. - Każde słowo wymawiał z lekkim, ale wyraźnym naciskiem. Strand zrozumiał, jaką wiadomość przekazuje mu Jack. Jack zakończył swoją misję. Nie obchodził go już zaginiony list, szkatułka z klejnotami, a tym samym i Duch Wrexhall. Nagle Anne wyciągnęła rękę i wsunęła ją w dłoń Jacka. Drżała lekko. Czy była to namiętność, czy też jakieś inne, mniej oczywiste uczucie, Strand nie potrafił ocenić. A potem przyłożyła wierzch jego dłoni do swego policzka. Powieki miała opuszczone; gęste ciemne rzęsy delikatnie muskały brązową, opaloną skórę. Strand poczuł w sercu ból na widok uczucia, jakie zapłonęło we wzroku Jacka. Tym razem w westchnieniu lady Dibbs był nieudawany szok. - Myślę, że nadużyliśmy już państwa gościnności. - Istotnie! - podchwycił Pons-Burton. - Idziemy, mój Racuszku. - Podał rękę żonie. „Racuszek” zachichotała i wstała. Pons-Burton, nie ukrywając zniewagi, ruszył ku drzwiom, popychając żonę przed sobą niczym pasterz owieczkę. Nie zatrzymując się, wyszli. Lady Dibbs, skinąwszy głową wszystkim pozostałym, pospieszyła za nimi. - Ja... - Spojrzenie Northa wdarło się między Jacka i Anne. Jego nagły uśmiech był esencją lubieżności. - Życzę ci szczęścia, Anne - powiedział. Skłonił się nisko i wyszedł. Z całej tej grupy jedynie Sophia nie sprawiała wrażenia zgorszonej. Wyglądała za to na chorą z zazdrości. Wprawdzie Strand wątpił, czy ktokolwiek mógł to odczytać z jej ślicznej, pozbawionej wyrazu twarzy, ale on miał nad innymi tę przewagę, że sam był w cuglach podobnego uczucia. Biedna dziewczyna... Będą musieli znaleźć pociechę tam, gdzie będą mogli. Anne również wstała, ale nie wypuściła ręki Jacka. Wydawało się, że nie jest w stanie oderwać oczu od twarzy małżonka. Wyglądała jak zamroczona. Julia, wzburzona i nieszczęśliwa, podeszła do Anne. - Wszystkiego najlepszego, Anne - szepnęła i skinąwszy głową Jackowi, pospieszyła do wyjścia. Do Anne podeszła Sophia. - Do widzenia, Anne. - Nachyliła się i otarła krótko policzkiem o policzek Anne. - Życzę ci wszelkiego szczęścia, Sophio - powiedziała szczerze Anne. Oderwała od niej ciemne oczy i przelotnie musnęła spojrzeniem Stranda. - I panu, lordzie Strand - dodała cicho, ze smutnym uśmiechem. - Tak jest. Wszystkiego najlepszego - przyłączył się Jack, ogarniając ramieniem smukłą talię Anne. Znów zatonęła w jego objęciu. To było niemal tak, jakby jej duch natychmiast podążył na spotkanie z jego duchem. - To miło z waszej strony. - Sophia zwróciła głowę ku Strandowi. Wiedział, że porównuje go z Jackiem Sewardem i że to porównanie nie wypada na jego korzyść. Uśmiechnął się do niej. - Idziemy, Sophio. Włożył sobie pod ramię jej rękę i wyprowadził z pokoju. Nie będzie się oglądał za siebie. Ani teraz, ani nigdy potem. W hallu w milczeniu otulił Sophię peleryną. Z wrodzoną grzecznością sprowadził ją ze schodów, gdzie czekała Julia i jego przyszły teść. Brwi Northa poruszały się dwuznacznie. Strand pieczołowicie pomógł wsiąść do swego powozu najpierw Julii, potem Sophii, przepuścił Northa i wreszcie wsiadł sam. Dołożył starań, by dokładnie otulić kaszmirowym pledem stopy Sophii i Julii, drugi zaś podał przyszłemu teściowi. Następnie zajął przeciwległe miejsce i stuknął łaskaw dach. Powóz ruszył. Przez parę minut nikt się nie odzywał. - Nie przejmuj się tak, moja droga - powiedział w końcu, gratulując sobie w duchu, że w jego głosie nie ma śladu goryczy. - Uważam, że pasujemy do siebie jeszcze bardziej niż Seward i jego żona.
Julia Knapp - nieszcześliwie zakochana w mężu Anne, stara panna która do końca swoich dni nie spojrzy na innego mężczyznę. lady Dibbs - jedyne co ma to tytuł, sama ganiała za Mężem Anne, teraz pełna jadu, zawiści. tak można by opisywać każdą postać książki.
Broskway po raz kolejny krytykuje tamte czasy, wytyka zakłamanie, obłudę, podwójną moralnośc arystokracji. Nie wiem czy robi to świadomie ale przez jej opisy sierocińca w Edynburgu, domu pomocy żołnierzom książka nabiera cech powieści obyczajowej. Czujemy ten smród, biedę. Do tego dochodzą elementy polityczne. Tutaj też widac zgniliznę, karierę dosłownie po truopach. nikt się nie przejmuje zwykłymi ludźmi ; ważne jest tytuł lub stanowisko. Brockway odstaje od innych autorek w tym względzie: tam spotykamy piękne damy, przystojnych mężczyzn, kochanki. czasem dramat rodzinny, który udaje się zataić. Królują suknie, bale, przejażdżki powozami. Miłośc jest czysta, namiętność gorąca. a zło ukarane. u Brockway małżeństwa są na ogół nieszczęśliwe, nikt nie zwraca uwagi na uczucia, ważne sa pozory, plotki, koneksje. Poza światem bali opisuje to co dzieję się na ulicach a co dotyczyło 90 % ludzi - bieda, głód.
Co do Mój najdroższy wróg to dalej ją uwielbiam. Ku światłu jest inna. Jak wspomniałam, gdybym miała 20 lat zapewne nie wzruszyłaby mnie tak bardzo - pamiętam jaka byłam i jak widziałam świat. Co do Jacka i Avery'ego to jednak dalej Avery. Jack jest dla mnie zbyt.. intensywny, gwałtowny, silny itd.. jest typem wojownika, a wolę jednak podróżnika i romantyka Avery'ego.
Przeglądam co czytałam Brockway i jestem zdziwiona: od Kaprysu Panny młodej - pełnego humoru, ironii i zabawy po cięzki kaliber jakim , w moim mniemaniu jest Ku światłu. W tych moich trzech ostatnio przeczytanych Broskway wyraźnie krytykuje regencję i arystokrację. Pokazuje jakie krzywdy wyrządzano przez fałszywą moralność (pochodzenie Jacka i Mercy w Mężczyźnie), bezwolność kobiet ( matka Lily we Wrogu), zadufanie arystokracji. nawet kwestia zdrad jest u niej pokazana bez otoczki romantyzmu i uczucia - wynika z nudy, niedowartościowania, prózności i jest tylko aktem, kaprysem. czy poleciłabym książkę- tak, jak najbardziej. ale zaznaczając, że nie jest lekka, łatwa i przyjemna. Uczucia nie są Disneyowskie ale prawie prawdziwe, dlatego bolą. czy podobała mi się? bardzo. trafiła na dobry moment- nie szukałam humoru, nie szukałam naiwnej lekkiej bajki. czy do niej wrócę- nieprędko. Muszę odpocząć. Kilka godzin po skończeniu jeszcze tkwię w historii, jeszcze myślę, jeszcze mam napięte mięśnie. Na pewno wrócę, nawet poszukam aby mieć na półce.
ale skarżysz się czy chwalisz - bo nie wiem jak reagować
To chyba moja ulubiona książka Brockway. Wracam do niej co najmniej raz w roku. I faktycznie rózni się ona od jej pozostałych książek, le to chyba dobrze o niej świadczy, jest róznorodna.
Szuwarku, zachęciłaś mnie mocno, bo nie czytałam jeszcze tego tytułu.
Całe życie jest jak oglądanie migawki, pomyślał. Tylko zawsze wygląda tak, jakby człowiek przyszedł o dziesięć minut spóźniony i nikt nie chce mu opowiedzieć, o co chodzi, więc musi sam się wszystkiego domyślać. I nigdy, ale to nigdy nie zdarza się okazja, żeby zostać na drugi pokaz. Ruchome obrazki Terry Pratchett
Nie ma dobrych książek dla głupca, możliwe, że nie ma złych dla człowieka rozumu. Denis Diderot
"If you want it enough, you can always get a second chance." MM * “I might be accused of social maladjustment,” said Daniel. “But not a psychopath. Please. Give me some credit.” MM * Zamienię sen na czytanie.
Taa, ale najpierw drugi tytuł, który dorwałam, ale jakoś od kilku dni wcina mi się coś innego.
Nie ma dobrych książek dla głupca, możliwe, że nie ma złych dla człowieka rozumu. Denis Diderot
"If you want it enough, you can always get a second chance." MM * “I might be accused of social maladjustment,” said Daniel. “But not a psychopath. Please. Give me some credit.” MM * Zamienię sen na czytanie.