Agrest napisał(a):Moim zdaniem harlekinowe Miłosne kołysanki były bardziej wciągające, ale Mąż z ogłoszenia w gruncie rzeczy bardziej interesujący (nie uważam, żeby bohaterka była głupia; strach przed samotnością, o jakim wspomniał szuwarek, był raczej wzruszający).
Ja tak samo: "Mąż z ogłoszenia" to była dla mnie świetna zabawa, ale to od "Miłosnych kołysanek" nie potrafiłam się oderwać.
Czytałam do 7 rano i teraz mnie bolą oczki.
W tekście było dużo błędów gramatycznych. Nie tak dużo, jak zwykle w harlequinach, ale w sumie sporo. Widocznie tania książka oznacza oszczędności na redakcji. (Jako "opieka redakcyjna" występuje ta sama pani, co przy "Mężu".)
O ile do "Męża" jeszcze kiedyś wrócę, to do "Kołysanek" na pewno nie. Dla mnie to jednorazówka. Ale jednorazówka warta przeczytania.
"Miłosne kołysanki" to według mnie książka:
1. ciążowa - w pierwszej scenie opisane jest poczęcie, w ostatniej poród.
2. piękna - bo zajmuje się pięknymi sprawami: poczuciem odpowiedzialności, zaufaniem, szacunkiem, dobrocią.
3. przewidywalna - Jeremy był chyba stworzony na mój wzór i podobieństwo, bo cały czas robił i mówił dokładnie to, co ja bym na jego miejscu zrobiła.
4. o rodzeniu się uczucia miłości - ten tępak się trochę późno kapnął, że się zakochał, ale mu wybaczam, bo sama też nie byłam super spostrzegawcza w tej dziedzinie. (Potrzebowałam ok. tygodnia, on kilka miesięcy, to i tak z nim wygrałam.) Rodzenie się uczuć było opisane tak dokładnie i szczegółowo, z wszelkimi niuansami, myślami bohaterów, ich obawami i nadziejami, że dosłownie się czuło te uczucia prawie namacalnie. Miałam wrażenie, że one się naprawdę rodzą. A właściwie, że już dawno się urodziły, tylko jeszcze muszą być przez bohaterów odkryte. Od ich uczuć tam było aż gęsto.
Książka jest dla mnie jednorazówką tylko z powodu tej ciąży, o której jest od początku do końca, co nie jest moją bajką. W ciąży nie można się dobrze bawić, nie można przeżywać przygód, jest masa ograniczeń, ma się kłopoty ze zdrowiem itp., a to wszystko sprawia, że nie ciągnie mnie do tej tematyki i najłatwiej tolerować mi ją w harlequinach (bo są krótsze).
Owszem, kupiłam kilka książek ciążowych: Moniki Szwai, Shari Low, Sophie Kinselli, Clare Dowling, Rowan Coleman itd., bo skoro mam wszystkie tych pań, to ciążówkę do kompletu też. Ale zawsze po tytule lub blurbie wiedziałam przed czytaniem, na co się porywam. Natomiast blurb "Miłosnych kołysanek" jest w tym wypadku za ogólny i nic nie mówiący. Czuję się zrobiona w konia.
Jeszcze jedno: bohater był cudowny (porządny i kochany) i wydawał mi się bardzo Liliowy (nie chodzi mi o kolor). Muszę się przelecieć po wątku i sprawdzić, czy dobrze myślę.