Księżycowa Kawa napisał(a):Powiedziałabym, że to jedna z najbardziej idealnych scen
Lilia napisał(a):Myślicie, że udałoby się jej namówić go na występ?
Księżycowa Kawa napisał(a):— Jesteś taki ważny. — Przesunęła palec po jego torsie. — Masz takie wpływy. Jesteś taką... znakomitością.
To już było szyte zbyt grubymi nićmi. Zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem, dostrzegając w jej oczach rozbawienie.
— Nabijasz się ze mnie.
Wybuchnęła serdecznym śmiechem.
— Dałeś się nabrać. Gdybyś mógł się zobaczyć. — Chwyciła się za brzuch, piszcząc nagle z bólu, bo Roarke pociągnął ją za ucho. — I tak bym cię na to namówiła.
— Nie sądzę. — Niezupełnie jeszcze udobruchany, odwrócił się, by sięgnąć po swoją kawę.
Nieznajomy leżał twarzą do ziemi, z rozłożonymi ramionami. Wyglądał
jak ukrzyżowany. Przyjrzała się jego barkom, zdumiewająco potężnym
jak na elegancika w fiołkowych aksamitach. Pasma długich, zasłaniających
twarz kasztanowatych włosów były zmierzwione. Za to strój
prezentował się niezwykle wytwornie. Obcisły, haftowany złotą nicią
kubrak podkreślał szerokość pleców i smukłą talię. Z przodu, jeśli dobrze
pamiętała, był wycięty w szpic. Wąskie rękawy ozdobiono na ramieniu
rulonikiem z aksamitu w złote pasy. Długie kształtne nogi odziane
były w podwatowane spodnie do kolan i jedwabne pończochy, na
widok których nawet król zzieleniałby z zazdrości!
Oczy dziewczyny powędrowały znów w kierunku sztyletu. Był to
cenny łup. Niejeden przez rok nie zagrabi tyle, ile wart był ten drobiazg.
Juliet biła się z myślami. Czy to wstyd zabrać go... ot tak, na pamiątkę
po dzielnym obrońcy?
Wyminęła złamany maszt i już sięgała po sztylet, gdy czyjaś ręka
chwyciła ją za nadgarstek.
Miłosierny samarytanin nie poległ! Był całkiem żywy i mierzył ją
złym wzrokiem.
-Zawsze okradasz swych dobroczyńców, szczeniaku?!
Zacisnęła rękę w pięść i próbowała się wyrwać.
- Wyglądałeś na nieboszczyka!
Nie puszczając jej przegubu, potrząsnął lekko głową, jakby chciał
zebrać myśli. W uszach zapewne dzwoniło mu na potęgę. Trzęsienie głową
dało tylko tyle, że więcej krwawych kropel kapnęło na pokład.
-Jezu Chryste!
Palce zaciśnięte wokół nadgarstka Juliet rozwarły się. Powędrowały
w stronę guza na tyle głowy i zaczęły go ostrożnie dotykać. Ranny jęknął.
Niczym echo zawtórował mu osobnik leżący pod spodem.
-Beacom... ? -Nieznajomy uniósł odziane w fiolety ramię, by spojrzeć
na leżącego pod nim mężczyznę. - Dobry Boże! Co ty tam robisz,
człowieku?...
- Czekam, aż wasza książęca mość raczy wstać - wysapał tamten. -
I tuszę, że w swej nieskończonej łaskawości podniesie potem i mnie.
- Z miłą chęcią- odparł książę -jak tylko odzyskam władzę w nogach.
Hej, smarkaczu! Przestań się gapić na te świecidełka i zapomnij
o moim sztylecie. Lepiej nam pomóż!
Juliet uniosła brew i rozejrzała się dokoła. W pobliżu nie było nikogo
oprócz niej. Nie zwracając uwagi na wyciągniętą ku niej rękę, stanęła
w rozkroku ze stopami po obu stronach jego smukłych bioder i chwyciwszy
mocno w obie garści osmalony aksamit, podniosła eleganta do
pozycji siedzącej i przytrzymała go tak, póki leżący pod nim mężczyzna
nie wyślizgnął się stamtąd.
Kiedy się to wreszcie udało, Juliet bez ceremonii upuściła ciężkie
brzemię na pokład. Tymczasem odwrócony do nich plecami Beacom
otrzepywał ubranie z sadzy i kurzu, od czasu do czasu wznosząc dłonie
ku niebu na znak wdzięczności.
- Stokrotne dzięki, szlachetny młodzieńcze! Stokrotne dzięki! Mój
pan... jego książęca mość nie reagował na wszelkie próby ocudzenia go
i zacząłem się już obawiać, że umrę z braku powietrza, zanim ktoś udzieli
nam pomocy.
W odróżnieniu od barwnych szat swego pana, Beacom był od stóp
do głów odziany w surową czerń. Miał długą kościstą twarz, idealnie
pasującą do długiego, kościstego ciała, a jego zęby, gdy mówił, szczękały
niczym kastaniety.
- Teraz jestem już przytomny - stwierdził książę i z trudem ukląkł.
-Niech cię wszyscy diabli, Beacom! Podaj mi rękę!
Juliet przyglądała się z lekkim rozbawieniem, jak Beacom zastygł
w trakcie poprawiania swego kaftana. Odwrócił się błyskawicznie i pochylił
nad swym panem, który był o włos od ponownego upadku.
- Co z nogami, milordzie? Czy książę pan odzyskał władzę w nogach?
- Nogi są w porządku - wymamrotał książę. - Tylko pokład kręci
się jak głupi...
[...]
- Zdaje się, że wasza książęca mość nie odniósł jakichś poważniejszych
obrażeń. Zapewne dlatego, że książę pan nie zbliżył się zanadto do
śródokręcia. Bogu niech będą dzięki!
Książę skrzywił się, czując znów przeszywający ból.
- Wybacz, Beacom, ale wstrzymam się z modłami dziękczynnymi,
póki to stado diabłów nie przestanie hasać i przytupywać w mojej głowie.
- Nie radzę zwlekać z tym aż tak długo - odezwała się Juliet, wręczając
lokajowi szpadę i zdobny klejnotami sztylet. -1 obaj, jeśli macie
trochę rozumu, powinniście opuścić „Argusa", nim nabierze jeszcze więcej
wody. Poradzicie sobie z tym sami - zwróciła się do Beacoma - czy
potrzebna wam pomoc?
Lokaj wydął pogardliwie nozdrza.
- Z pewnością zdołam zaprowadzić jego książęcą mość w bezpieczne
miejsce. Przydałby się jednak ktoś, kto zająłby się naszym bagażem.
Jeśli masz wolną chwilę, młodzieńcze, znajdzie się dla ciebie trochę grosza.
- Trochę grosza? - Juliet zrobiła wielkie oczy. - W srebrze czy w złocie?
- Bardziej ci się to opłaci, niż gdybyś tkwił tu bezczynnie i...
Beacomowi przerwał ochrypły wrzask. „Argus" przechylił się nagle
i jego dziób zniknął pod falami. Z wnętrza statku doleciał trzask pękających
belek i huk wdzierającego się do środka morza, podobny do ryku
wynurzającego się z głębin potwora. Marynarze pospiesznie wybiegali
spod pokładu. Jednym z nich był Nathan Crisp, skąpany po szyję w morskiej
wodzie i otoczony wielką chmurą dymu, który buchał z luku. Sternik
dźwigał mapy, wykresy i grubą księgę, oprawną w skórę i przewiązaną
czerwoną wstęgą.
- Tam, gdzie wybuchły beczki z prochem, jest w kadłubie dziura
wielka jak dupsko Lucyfera - wrzasnął. - Łajby nic już nie uratuje. Jedna
minuta, góra dwie - i pójdzie na dno jak kamień. Odetnijmy ją czym
prędzej od tego cholernego galeonu, bo pociągnie go za sobą!
Juliet zwróciła się do Beacoma.
- Możesz oczywiście zanurkować pod pokład i zginąć na posterunku
ze srebrną miską swego pana w zębach. Ale ja na twoim miejscu
skoczyłabym czym prędzej za burtę.
-Ja... no, cóż...
Dalsze słowa, być może protest, zamarły na ustach lokaja. Beacom
aż się zatchnął, gdy fregata zakołysała się gwałtownie. Rozległ się stukot
toporków; odcinano liny z kotwiczkami, łączące „Argusa" z hiszpańskim
okrętem. Naprężone sznury pękały z głośnym trzaskiem.
- Tak. Tak, oczywiście. Za burtę. W tej chwili. Idziemy, milordzie.
Milordzie!!!
Powrót do Czytamy i rozmawiamy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości